Z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim, który od wielu lat upamiętnia ofiary OUN-UPA, rozmawia Robert Wit Wyrostkiewicz.

 

Foto: Facebook

Majdan ucichł. Setki osób przelały krew, nawet oddały życie za zwycięstwo rewolucji i obalenie Janukowycza. W imię czego była ta ofiara? Czy śmierć Ukraińców na Majdanie miała sens?

To była wojna domowa. Nie ma co się oszukiwać, że to były jakieś zamieszki czy rozruchy. Trzy miesiące temu Majdan miał formę demokratycznego protestu mieszczącego się w pewnych normach, ale w momencie, kiedy zaczęli ginąć ludzie, wydarzenia na Majdanie wołały o pomstę do nieba. To już była wojna, w której ludzie do siebie strzelają z dwóch stron. Nie tylko Janukowycz, który ma krew na rękach, ale też druga strona. Dzisiaj nie można powiedzieć, że to, co się zdarzyło, jest czarno-białe. Najbardziej jednak żal ludzi, którzy zginęli, ludzi nieraz przypadkowych, z dobrymi chęciami.

Tacy ludzie byli na Majdanie liczni…

Tak, ale Majdan to też demony, nacjonaliści ukraińscy: Ołeg Tiahnybok, Swoboda. To są ludzie, którzy już nie raz pokazali, jak potrafią manipulować. Dzisiaj wspieranie Ołega Tiahnyboka, Swobody, tych pomyleńców, dlatego, że są antyrosyjscy, to tak jakby z jednej choroby wchodzić w drugą chorobę.

Co się będzie działo dalej?

Pozostaje pytanie czy Ukraina się utrzyma, czy się rozpadnie. Uważam, że rozpad Ukrainy jest możliwy, jeśli nie na pół, to tak jak w przypadku Jugosławii, na kilka fragmentów. Może być tak, że my dzisiaj graniczymy z Ukrainą, a za parę miesięcy okaże się, że naszym sąsiadem jest maleńkie państewko banderowskie, Hałyczyna, które będzie bardzo agresywne. Jednym słowem, z deszczu pod rynnę – taki może być dalszy obrót spraw.