Tuż przed oddaniem władzy poprzedni rząd zdecydował o przedłużeniu programu refundacyjnego procedury in vitro do końca 2019 roku. Na szczęście ten bezczelny manewr nie spowodował wiążących konsekwencji – minister gabinetu Beaty Szydło ukrócił poprzednie założenia o trzy i pół roku.

Minister Zdrowia Konstanty Radziwiłł uznał, że należy odstąpić od finansowania in vitro z budżetu państwa. Nie oznacza to w żadnym razie zrezygnowania z możliwości korzystania z metody czy zakazania jej – jak chciałyby to przedstawiać i przedstawiają media skupione wokół dawnej władzy. Chodzi wyłącznie o skończenie z patologią rozdawnictwa publicznych pieniędzy tam, gdzie nie zachodzą ku temu pierwszorzędne potrzeby. Żeby była jasność – bezpłodność jest poważnym problemem i tragedią wielu polskich małżeństw, co do tego nie należy mieć wątpliwości. Jednak jak ma się powaga tej sytuacji do cierpienia ludzi walczących o życie w obliczu ciężkiej choroby? Jeżeli państwo musi pomagać komukolwiek, to niech robi to w sposób możliwie rozsądny.

Od połowy 2016 roku będzie można korzystać z metody in vitro jedynie prywatnie, co oznacza po prostu powrót do normalności. Oburzenie tzw. „nowych niepokornych” jest tu zupełnie nie na miejscu. „To nie jest tak, że my zabraniamy, ale mówimy, że nie stać budżetu państwa na to, by finansować to z tych środków, zwłaszcza, że poprzednicy pozostawili nam duże braki, jeśli chodzi o budżet” – tłumaczyła decyzję Radziwiłła rzeczniczka rządu Elżbieta Witek. „Są inne, ciężko chore osoby, które muszą się leczyć prywatnie za swoje pieniądze” – dodała.

Program Leczenia Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego ruszył 1 lipca 2013 roku i miał trwać przez trzy lata. W ostatnich dniach urzędowania rząd PO-PSL postanowił jednak przedłużyć go do 31 grudnia 2019 roku. Decyzja ta kosztowała budżet państwa około 304 mln zł.

Koniec refundacji in vitro to element sprzątania brudów po poprzedniej ekipie rządzącej. Forsowane na odchodne posunięcia były szkodliwe i irracjonalne, nie wspomnę już, że po prostu nieeleganckie. Kierowała nimi nie chęć naprawy państwa czy polepszenia jakości życia Polaków, bo na to poprzednia władza miała całe osiem lat. Chodziło po prostu o jak największe uprzykrzenie życia nowemu rządowi, który pozostawiony został z nadwerężonym budżetem i musi obecnie świecić oczami przed coraz bardziej zniecierpliwionym narodem o wyjątkowo krótkiej historycznej pamięci.