To nie brak odpowiedniego wyedukowania seksualnego jest powodem nastoletnich ciązy. Młode osoby, które swoimi działaniami taki skutek wywołują, akurat w kwestii seksu wiedzą sporo. Jak pokazuje przykład państw zachodnich – tam gdzie są jeszcze dodatkowo „edukowani” przez szkoły, obniża się wiek inicjacji seksualnej.

Bydgoski protest przeciwko edukacji seksualnej w polskich szkołach. Foto: Facebook
Bydgoski protest przeciwko edukacji seksualnej w polskich szkołach.
Foto: Facebook

Sejmowi błaźni (zwani często posłami i posłankami) przekonują nas, że polskie dzieci potrzebują być bardziej wyedukowane w kwestii seksu, masturbacji i tego, że rodzina nie jest jedynym możliwym wyborem w życiu. Twierdzą, że przyczyną „niechcianych ciąż” jest niewiedza młodzieży na wymienione tematy. Trzeba jasno stwierdzić – przyczyną ciąży (nie ważne czy chcianej, czy nie) jest zawsze poprzedzający ją stosunek seksualny. Jak słusznie zauważa w swoich wystąpieniach Mariusz Dzierżawski z Fundacji Pro – Prawo do życia, w krajach, gdzie wprowadzono edukację seksualną, wiek, w którym do tego stosunku dochodzi po raz pierwszy, systematycznie się obniża.

Nie znaczy to, że należy całkiem odstąpić od jakiejkolwiek edukacji. Jednak nie może być tak, że środkiem zapobiegawczym przeciwko wzrostowi rozbojów robi się edukację w kwestii tego, jak dokonać tego skutecznie, jak zatrzeć ślady zbrodni i wreszcie, że oprócz życia uczciwego są także inne drogi. Mam nadzieję, że to porównanie zostanie przez każdego właściwie odczytane.

Czego więc trzeba uczyć młodzieży, żeby pomóc im zapobiegać problemów z życiem rodzinnym, czy seksualnym? Trzeba gruntownie zreformować przedmiot „wychowanie do życia w rodzinie”. Mam 20 lat, więc dosyć niedawno mogłem obserwować jak jest on prowadzony w polskich szkołach. Jest traktowany po macoszemu, w dodatku nie jest przedmiotem obowiązkowym. Po pierwsze musi się stać tak samo obowiązkowy jak choćby język polski, czy matematyka. Po drugie musi przekazywać choćby o tym, że nieustabilizowane życie seksualne prowadzi do wielu zranień, które tak łatwo się nie zagoją, nawet jak facet użyje gumki, a kobieta do tego weźmie jakieś proszki antykoncepcyjne. Musi informować o tym, że wedle wszelkich statystyk trwalsze (a i szczęśliwsze) są te małżeństwa, które nie były poprzedzone seksem przedmałżeńskim, czy życiem „na próbę” pod jednym dachem. Musi przekazywać jakie są negatywne konsekwencje (dla dzieci, ale i samych małżonków) rozwodów i że to, iż mama znajdzie sobie innego „tatę”, a tata inną „mamę”, w niczym nie pomoże. Musi zwracać uwagę na to, jakie negatywne psychiczne i fizyczne konsekwencje niesie dla matki zabicie jej dziecka (często zwane aborcją). Wierzę w to, że psychologowie i pedagodzy sobie poradzą z ułożeniem programu tego przedmiotu tak, żeby polskie dzieci i młodzież po takiej edukacji byli zdolni do ułożenia sobie szczęśliwego życia w małżeństwie, a później rodzinie.

Nie wierzcie sejmowym błaznom przekonującym, że seksedukacja jest wartościowa i bardzo potrzebna. Pani Marszałek (a wkrótce premier) Ewa Kopacz na ostatnim posiedzeniu Sejmu nie pozwoliła na zaprezentowanie przez Mariusza Dzierżawskiego materiałów, którymi faszerują dzieci w szkołach seksedukatorzy, powołując się na dobro siedzących na widowni młodych ludzi. To szczyt hipokryzji, bo kiedy różne środowiska próbują blokować seksedukację w polskich szkołach to ci sami sejmowi błaźni z Ewą Kopacz włącznie przekonują o tym, że tak na prawdę nie ma się czego bać…