„Odstając w tej sprawie od większości, nie zaliczam się do żadnej z tych grup. Popieram bowiem ordynację jednomandatową, jednak nieco inną niż ta „typowa”, o której się tyle mówi w naszej debacie publicznej.”

 

Jednomandatowe okręgi wyborcze (JOW) budzą w Polsce bardzo wiele emocji. Niemal nikt w koło tego tematu nie przechodzi obojętnie, będąc albo zagorzałym przeciwnikiem tego modelu ordynacji albo też jej radykalnym zwolennikiem, upatrującym w niej cudownego panaceum na wszystkie problemy naszego kraju.

Odstając w tej sprawie od większości, nie zaliczam się do żadnej z tych grup. Popieram bowiem ordynację jednomandatową, jednak nieco inną niż ta „typowa”, o której się tyle mówi w naszej debacie publicznej.

Argumenty zwolenników JOW krążą przede wszystkim w koło „odpartyjnienia” polskiej zabetonowanej sceny politycznej, przy jednoczesnym zdemokratyzowaniu całego systemu partyjnego. Bez wątpienia podzielenie kraju na 460 niewielkich okręgów wyborczych, w każdym z których byłby wybierany tylko jeden poseł uzyskujący większość głosów, osłabiłoby pozycję przywódców partyjnych. Wybrany w ten sposób poseł, mając w trudnej sytuacji do wyboru utratę zaufania lidera swojej partii lub wyborców, z pewnością wybrałby elektorat. Przewodniczący mógłby go nadal oczywiście nawet wykluczyć z ugrupowania, jednak przy zachowaniu odpowiedniego stopnia zaufania wyborców w okręgu taki poseł mógłby dalej liczyć na mandat.

Przy systemie proporcjonalnym głosuje się przede wszystkim na listę partyjną, a dopiero w drugim rzędzie na konkretnego kandydata. Oddajemy głos na partię, która wciąga swoim szyldem konkretną liczbę osób przez siebie zgłoszonych na danej liście. Przy obecnej ordynacji poseł będący w konflikcie z kierownictwem partii jest skazany na zakończenie kariery politycznej, gdyż może zostać przesunięty na tyły listy bądź wrzucony do słabszego okręgu. Partia stanowi konieczną przepustkę do polityki, bez niej bowiem nie można wcale wystartować. Na dodatek dzisiaj dla kandydata na posła prawdziwą konkurencją nie są jego rzekomi przeciwnicy polityczni, tylko koledzy z partii walczący z nim o więcej z głosów oddanych na listę.

Jak wskazuje doświadczenie innych krajów, JOW jest systemem eliminującym mniejsze ugrupowania, powodując że kraj zmierza mniej lub bardziej w stronę dwupartyjności, przeważnie zabarwionej obecnością kilku kandydatów niezależnych w parlamencie. Sprawia to, iż zwycięska partia „bierze wszystko” i nie musi wchodzić w koalicje, dzięki czemu może po prostu realizować swój program, nie posiadając żadnych wymówek na ewentualne zaniechania.

To wszystko piękne zalety jednomandatowych okręgów wyborczych, które rzeczywiście mogłyby doprowadzić do pewnego odświeżenia polskiej polityki i uwiarygodnienia konkretnych parlamentarzystów, zabiegających w takim układzie bardziej o elektorat niż kierownictwo swojej partii. JOW mają jednak potężną WADĘ, jaką jest stosunkowo niewielka reprezentatywność wybranego w okręgu kandydata.

Zobrazujmy to na przykładzie. Załóżmy, iż w danym okręgu sześć partii politycznych oraz jedno stowarzyszenie mające obecnie reprezentację w Sejmie (PO, PiS, SLD, PSL, Republikanie, SP i RP) zgłasza po kandydacie na parlamentarzystę. Do tego dochodzi, przykładowo, kandydat Nowej Prawicy, Ruchu Narodowego i popularny w lokalnym środowisku długoletni burmistrz gminy, kandydujący jako niezależny. Mamy więc 10 kandydatów. Zakładając, iż okręg jest bardzo podzielony politycznie, każdy z nich otrzymał mniej więcej po tyle samo głosów, circa 10%. W razie zaciętej walki możliwe jest więc w tym przypadku wprowadzenie do parlamentu kandydata z całkowicie niereprezentatywnym wynikiem około 11% głosów. Tak oto wybrany poseł reprezentuje ze swoim 11% cały okręg. Wynik mógłby być jeszcze mniej reprezentatywny, gdybyśmy mieli zgłoszonych więcej kandydatów.

Rozwiązaniem tego problemu byłoby wprowadzenie JOW z dwiema turami wyborów. Wydaje mi się, iż do tej pory nikt w debacie publicznej nie zgłosił tego pomysłu pod dyskusję. Analogicznie jak obecnie przy elekcji prezydenta, w danym okręgu przeprowadzalibyśmy przeważnie dwie tury. Dwaj kandydaci, którzy w pierwszej turze uzyskaliby największe poparcie, musieliby zmierzyć się w drugiej turze wyborów, chyba że któryś z nich uzyskałby w pierwszej 50% plus jeden głos.

 

smuszynski.blogspot.com