Foto: Flickr.com
Foto: Flickr.com

Parę dni temu mieliśmy okazję obchodzić kolejną popularną w świecie polityki „studniówkę”, czyli sto dni od objęcia urzędu. Tym razem powody do przypomnienia sobie o dumie i radości związanych z sukcesami jego osoby dał nam Donald Tusk, który ponad trzy miesiące przetrwał na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej, ironicznie (?) zwanego „prezydentem Europy”.

Dlaczego sto dni Tuska określam mianem chudych? Odpowiadam: a czy sam zainteresowany dostarczył mi, reprezentantowi opinii publicznej, choć jeden powód, bym zrezygnował z takiego epitetu? Czy zrobił coś wartego odnotowania? Pokazał się z pozytywnej strony? Tak, wiem, wiem drodzy Platformersi, sto dni to zbyt mało i tak dalej… Przestańmy się jednak oszukiwać – głosy uwielbienia, jakie popłynęły w stronę byłego premiera po jego nominacji na wysokie unijne stanowisko były, delikatnie mówiąc, przesadzone. Co zyskała Polska? Co zyskaliśmy jako Polacy? A miało być przecież tak pięknie…

Donald Tusk nie zamierzał przepracowywać się przez pierwsze sto dni swojego urzędowania i, być może, jest to też zapowiedzią jego dalszych działań bądź ich braku. W każdym razie próżno było szukać jego aktywności czy oficjalnych wypowiedzi. Dotychczas raczej chował się po kątach i szlifował język. A przecież jego „awans” miał okazać się wybawieniem nie tylko dla Polski, ale także dla całej środkowo-wschodniej Europy, w tym w szczególności dla Ukrainy, którą rządy Tuska miały w zapowiedziach niektórych komentatorów niemal zbawić. Skończyło się na kilku zamieszczonych w internecie wpisach.

Tusk przedstawiany jest w Europie jako bardzo zainteresowany polityką zagraniczną, mniej natomiast wewnątrzunijną gospodarką. O ile jego brak zaangażowania w kwestie gospodarcze UE jest faktem, o tyle aktywność na gruncie dyplomatycznym jest interpretowana mocno na wyrost. Były szef polskiego rządu jak zwykle robi dobrą minę do złej gry i w swoim stylu unika problemów. Dość powiedzieć, że nawet w rodzimych mediach jest bardzo mało widoczny, a zachwyt nad rzekomymi korzyściami płynącymi z jego nominacji został dziwnie wyciszony.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że Donald Tusk bierze przykład ze swojej wielkiej następczyni i protegowanej – Ewy Kopacz. Jej „studniówka” na nowym stanowisku również wypadła blado, a największą uwagę, podobnie jak Tusk, skupia na działaniach PR-owskich. O ile Kopacz swoją polityką jest w stanie zniszczyć struktury polskiego państwa, a przynajmniej spowodować, że Polacy „podziękują” przy urnach wyborczych jej wspaniałemu rządowi, o tyle trudno spodziewać się, że obecny przewodniczący RE będzie piątą kolumną, która rozsadzi Unię od środka – za mało tam znaczy, mimo wysokiego stanowiska jest tylko pionkiem.

Medialne rozdmuchanie sprawy przeprowadzki byłego premiera do Brukseli oraz jej efekty, jakie obecnie możemy obserwować, idealnie pokazują sedno natury Platformy Obywatelskiej. Jej słynne hasło: „By żyło się lepiej”, do dziś pozostaje aktualne, oczywiście z dopiskiem uwzględniającym konkretne nazwiska konkretnych działaczy. Mrzonki o poprawie życia obywateli widzących sukces jednego z przedstawicieli władzy to wciąż najniższych lotów political fiction.