foto: Flickr.com
foto: Flickr.com

Szczepienia ochronne – choć ich europejska historia liczy ponad 200 lat – wciąż budzą emocje. Można rzec, że społeczeństwo dzieli się na absolutnych zwolenników, zagorzałych przeciwników, niezdecydowanych i resztę – niezainteresowanych tematem. Tych ostatnich zostawmy w spokoju, spróbujmy natomiast przyjrzeć się argumentacji dwu walczących ze sobą – o „palmę prawdy” i poparcie niezdecydowanych – obozów. A efekt? Idea szczepień coraz bardziej grzęźnie w ideologii. Niezdecydowani mają problem: komu zaufać? Idee naukowe bowiem podlegają jakiejś weryfikacji, ideologie – niespecjalnie! Dla historyka medycyny jest to niezwykle fascynujący przedmiot badań.

Przytoczmy niektóre argumenty podnoszone przez obrońców szczepień. Po pierwsze: szczepienia ochronne przyczyniają się do znaczącego zmniejszenia występowania groźnych dla życia i zdrowia chorób zakaźnych. Po drugie: szczepienia, chroniąc przed chorobą zakaźną, chronią przed jej powikłaniami – ze zgonem włącznie. Po trzecie: szczepienia zmniejszają koszty opieki zdrowotnej. A co na to oskarżyciele? Po pierwsze wskazują, że do ograniczenia występowania chorób zakaźnych w Europie w ostaniach dziesięcioleciach bardziej niż szczepienia przyczyniła się poprawa warunków higieniczno-sanitarnych. Po drugie, szczepienia powodują powikłania, często groźniejsze niż sama choroba zakaźna. Po trzecie, największym beneficjentem szczepień są zarabiające krocie na sprzedaży szczepionek firmy farmaceutyczne. Proste? Nie bardzo.

Gdy do tego dodamy przymus szczepień obowiązkowych (dla zwolenników – oczywisty,  szczepienia powinny bowiem chronić nie tylko jednostkę, ale i społeczeństwo, dla przeciwników – stanowiący naruszenie prawa jednostki do decydowanie o swoim ciele i zdrowiu), kwestie etyczne dotyczące produkcji szczepionek (niektóre z nich są produkowane na kulturach komórkowych pochodzących z ludzkich embrionów), zarzuty wobec szczepień, iż mogą być przyczyną raka oraz spiskową interpretację dziejów o wpływie różnych tajnych grup, np. masonów, na losy ludzkości (szczególnie tej biedniejszej)  – sprawa robi się wyjątkowo skomplikowana. Niestety, do jej rozwikłania nie przyczynia się fakt, że zgromadzona w toku badań naukowych i praktyki klinicznej wiedza na temat szczepień jest skomplikowana i trudna do przełożenia na język zrozumiały dla wszystkich, a z konieczności stosowane uproszczenia sprzyjają utrwalaniu się nieporozumień. W publicznej dyskusji na temat szczepień poruszamy się często w świecie „prawd ułamkowych” – półprawd, ćwierć-prawd, albo jeszcze gorzej. Spróbujmy jednak spojrzeć na ten trudny problem ideowo-ideologiczny z perspektywy historycznej – zgodnie z paremią „Medicina curat, historia docet” i postawmy nieco zaczepne pytanie: czy szczepienia uwolniły ludzi od widma śmierci z powodu epidemii chorób zakaźnych?

Choroby epidemiczne towarzyszą człowiekowi odkąd zaczął prowadzić osiadły tryb życia, tworzyć duże skupiska oraz udomowił zwierzęta. Jak pokazuje historia, w różnych okresach czasu „do głosu” dochodziły różne epidemie, przechodząc swego rodzaju cykl życia: od pierwszego pojawienia się, przez apogeum – zwykle największą w dziejach epidemię danej choroby, a następnie stabilizowania się na pewnym poziomie lub wygasania. Jako przykład może posłużyć dżuma – prawdopodobnie znana w Europie od wczesnego średniowiecza, której największa epidemia miała miejsce w XIV w., aby po kilkunastu nawrotach do XIX w. praktycznie zaniknąć. Choroby zmieniały też swoją biologię, np. kiła, która rozpanoszyła się w Europie na przełomie XV/XVI w. w postaci ostro przebiegającej choroby, by w kolejnych wiekach przyjąć postać choroby przewlekłej. W XVII w. śmiertelne żniwo zbierały dury i ospa prawdziwa, która szalała także w XVIII w.W XIX w. do Europy wkroczyła natomiast cholera; co jakiś czas świat nawiedzały także pandemie grypy, której największa, tzw. hiszpanki, miała miejsce w latach 1918-1920. Generalnie, począwszy od XIX w. udział chorób zakaźnych w umieralności ogólnej zaczął się stopniowo zmniejszać na „korzyść” tzw. chorób cywilizacyjnych – co tu dużo kryć, będących ceną postępu. Zjawisko to zostało opisane w latach 70 XX w. przez A. R. Omrana, jako tzw. przejście epidemiczne. Powodów tego stanu rzeczy było wiele, m.in. poprawę warunków higieniczno-sanitarnych i wzrost uświadomienia w zakresie zachowań zmniejszających ryzyko epidemii. Poza epidemiami chorób zakaźnych atakujących ludzi niezależnie od wieku problem zdrowotny stanowiły epidemie chorób charakterystycznych głównie dla wieku dziecięcego jak choćby odra, płonica, błonica czy krztusiec. Choroby te atakowały zwykle według schematu: co kilka, kilkanaście lat następował wśród dzieci wzrost liczby zachorowań, które po przechorowaniu lub przejściu zakażenia bezobjawowego zyskiwały odporność; zmniejszał się wówczas rezerwuar zarazka, po czym następowało zmniejszenie liczby zachorowań; w wyniku kolejnych urodzeń pojawiały nowe pokolenia nieodpornych osobników, wzrastała liczba zachorowań – i tak cykl się powtarzał. Bywało też, że podczas niektórych epidemii liczba dzieci chorych była (z różnych powodów) znacząco wyższa od spodziewanej; niektóre epidemie charakteryzowały się także wyższą niż przeciętna umieralnością. Lekarze zadawali więc pytanie: jak, oprócz promowania właściwych zachowań i zasad opieki nad dzieckiem, zapanować nad epidemiami u dzieci? I padła odpowiedź: poprzez szczepienia.

Skąd jednak wzięła się idea – myśl, że można uchronić się przed chorobą zakaźną podając do organizmu – w tej czy innej formie – jej czynnik sprawczy? Koniecznie trzeba zatrzymać się na chwilę przy ospie prawdziwej – to od niej bowiem zaczyna się historia szczepień. Kiedy ospa pojawiła się w Europie po raz pierwszy, trudno jednoznacznie stwierdzić. W wiekach średnich uważano ją raczej za chorobę dość łagodną (no cóż, dżuma z pewnością była gorsza), dotyczącą głównie dzieci. Znane były dwie postacie ospy, tzw. variola major, powodująca nawet 30% śmiertelność, ale za to rzadziej występująca i variola minor – dająca 1% śmiertelności, ale znacznie powszechniejsza. Większe żniwo ospa zaczęła zbierać w wiekach XVI-XVIII, gdy wygasały stopniowo epidemie dżumy; ospa występowała wówczas endemicznie w miastach portowych i epidemicznie w głębi lądu, stając się najpospolitszą chorobą zakaźną oraz najczęstszą przyczyną zgonów. Skutecznego lekarstwa nie było, organizm musiał sobie sam poradzić, natomiast po przechorowaniu pozostawała trwała odporność. Przebieg choroby był uzależniony od drogi zakażenia się; gdy następowało ono drogą kropelkową – był znacznie cięższy, niż w inny sposób, np. przez uszkodzoną skórę. Na tej obserwacji oparta była metoda szczepienia nazwana wariolizacją, znana na Wschodzie już w X w., i polegająca na podawaniu przez nacięcia w skórze osobie zdrowej wydzieliny zakaźnej z krost ospowych osoby chorej. Do Europy sprowadziła ją Lady Montagu; po raz pierwszy na skalę masową metoda ta została podczas epidemii ospy w Bostonie w 1721 r. Jak wówczas policzono, wśród osób nie szczepionych śmiertelność wyniosła ponad 14%, a wśród osób zaszczepionych nieco ponad 2,5%, co przemawiało za jej skutecznością. Ale pojawili się też przeciwnicy. Wśród szczepionych zdarzały się bowiem przypadki zgonów; metoda ta była wielce niedoskonała, choćby dlatego, że podawano różne ilości wydzieliny, „miareczkując” ją np. w dawce – na czubku igły. Przeciwnicy kwestionowali także sposób, według którego wyliczono śmiertelność. Ale – co najważniejsze – nikt nie rozumiał jeszcze, jak to się dzieje, że wprowadzenie choroby do organizmu zapobiega jej wystąpieniu! Człowiek przywykł do innego sposobu myślenia – od wieków choroba traktowana była jako nieczystość, której należało ze wszech miar unikać, a nie dobrowolnie się na nią narażać. Do ataku na tę umysłowość ruszyły różne autorytety, zarówno medyczne, jak i polityczne, które dostrzegły w szczepieniach przeciwko ospie potencjał, m.in. ze względu na różnorodne interesy, np. gospodarcze (epidemie zagrażały interesom bogacących się i rozwojowi kapitalizmu), czy militarne. Swego czasu George Washington w obawie, że jego armia zostanie zdziesiątkowana przez ospę nakazał wszystkich swoich żołnierzy poddać wariolizacji. Ta sytuacja stała się jednak wodą na młyn dla przeciwników metody – cześć zaszczepionych żołnierzy zmarła, a w wyniku szczepień wybuchały niekontrolowane epidemie ospy. Pod koniec XVIII w. pojawiła się nowa metoda szczepienia – już nie wydzieliną z krost ospy prawdziwej, ale łagodnej ospy krowiej – nazwana wakcynacją. Metodę tę w 1798 r. opisał i podał do publicznej wiadomości angielski lekarz – Edward Jenner (1749-1823), który pracując na prowincji zauważył, że dojarki mające kontakt z ospą krowią nie chorują na ospę prawdziwą lub przebieg choroby jest u nich bardzo łagodny. Do „testów” wykorzystał m.in. 8-letniego chłopca, syna ogrodnika – Jamesa Phippsa.

Po publikacji 75-stronicowej broszury pt. „Badanie nad przyczynami i skutkami wakcyny, choroby odkrytej w niektórych hrabstwach zachodniej Anglii, a zwłaszcza w Gloucestershire, i znanej pod nazwą krowiej ospy” Jenner spotkał się zarówno z pochwałami, jak i oskarżeniami. Zwolennicy nazywali go dobroczyńcą ludzkości; przeciwnicy zarzucali mu, że wprowadza „trujące jady krowie”, nazywali go „idiotą i oszustem o wyschłym mózgu”, a szczepionkę jako „największe łajdactwo”, na skutek którego „ulega degeneracji naród szwabski i zwiększa się ilość dyfterii, kokluszu i rozmiękczania żołądka”. Mimo kontrowersji szczepienia wprowadzono na szeroką skalę bardzo szybko – w Anglii do 1801 r. zaszczepiono ponad 100 tys. osób; z roku na rok liczba zaszczepionych rosła. Metoda przyjęła się także w innych krajach. Sprzyjała temu zmiana w filozofii myślenia o odpowiedzialności za zapobieganie chorobom. Profilaktyka przestawała być tylko sprawą prywatną, stawała się sprawą publiczną; stopniowo następowało przeniesienie odpowiedzialności za zdrowie i warunki higieniczne z jednostek na państwo. Oczywiście, nic za darmo. Ceną stało się ograniczanie możliwości decydowania przez jednostkę o swoim ciele; zaczęto wprowadzać przepisy, które nakładały na niektóre grupy społeczne obowiązek poddawania się szczepieniom. Metoda Jennera znalazła także odzew wśród polskich lekarzy; jej pionierami stali się Wojciech Jerzy Boduszyński (1767-1838), Hiacynt Dziarkowski (1747-1828) oraz Franciszek Neuhauser (1761-1836). Swoje zasługi na tym polu miał także Jan Boeckler – lekarz nadworny króla Stanisław Augusta Poniatowskiego. Już w 1808 r. w Wilnie i Warszawie powstały pierwsze Instytuty Szczepień Ospy Krowiej; trzy lata później podjęto decyzję o obowiązkowych szczepieniach w polskich szkołach, a w 1815 r. wprowadzono obowiązek szczepień w wojsku.

ospa_karykatura_1802
(fot. Karykatura wyśmiewająca szczepienia, James Gillrey, 1802)

A co z dyskusją na temat szczepień? Oczywiście, nie ustała i rozgrzewała się do czerwoności, szczególnie gdy mimo szczepień pojawiały się kolejne epidemie ospy, choć faktem jest, że ich liczba i siła słabła. Przeciwnicy wykorzystywali je jako argument przemawiający, w najlepszym razie, za brakiem skuteczności tej metody, w najgorszym – jako przyczynę epidemii. Zwolennicy twierdzili, że metoda jest skuteczna, ale stosowana w zbyt małym zakresie nie jest jeszcze w stanie zapobiec wszystkim epidemiom. Powróćmy jeszcze na chwilę do Jennera i poszukajmy, choćby pobieżnie, źródeł spiskowych pogłosek, jakoby wprowadzenie na masową skalę szczepień było pomysłem masonów. Po części jest to prawda. Edward Jenner był bowiem masonem; służył nawet jako Mistrz Loży Królewskiej Wiary i Przyjaźni w Berkeley (hrabstwo Gloucestershire). Masonami było także wielu innych lekarzy, którzy nie tylko wykonywali praktykę lekarską, czy zajmowali się nauką, lecz realizowali społecznikowską misję służenia ludziom – i tu pojawia się pytanie o motywacje tych prospołecznych działań, ale to temat na inną opowieść. Warto dodać, że masonem był wspomniany już Jan Boeckler, który za pieniądze zebrane przez członków loży Cnotliwy Sarmata uruchomił w Warszawie punkt bezpłatnych szczepień ospowych dla dzieci.

Generalnie, szczepienia przeciwko ospie w wersji opisanej przez Jennera i rozpropagowane w Europie przez innych lekarzy zapoczątkowały rozwój idei szczepień, jako możliwej do stosowania na masową skalę metody zapobiegania chorobom zakaźnych. Myśl ta w XX w. zawładnęła światem medycznym: czyż nie ekscytujące wydawało się wielu badaczom spełnienie marzeń o zlikwidowaniu epidemii chorób zakaźnych, od wieków nękających ludzkość? Skutek – coraz więcej szczepionek na coraz więcej chorób, w szczególności dziecięcych: w 1910 – na błonicę, 1921 – gruźlicę, 1923 – krztusiec, 1937 – grypę, 1948 – świnkę, 1950 – polio, 1954 – różyczkę, lata 60. – odrę i wiele, wiele innych; i jakże różnorodnych: monowalentne, poliwalentne, doustne, domięśniowe, podskórne, oparte na drobnoustrojach hodowanych na zarodkach kurzych, hodowlach tkankowych, wreszcie na hodowlach komórek pochodzących z ludzkich embrionów, szczepionki żywe i zabite – cały arsenał! Intensywnie rozwijający się w XX w. przemysł farmaceutyczny dostrzegł w szczepieniach interes finansowy. Jednym z ważnych czynników stymulujących firmy farmaceutyczne do inwestowania w badania nad szczepionkami było wprowadzanie w poszczególnych krajach szczepień obowiązkowych; finansowane z pieniędzy publicznych i niezależne od indywidualnych (czytaj: kapryśnych) preferencji konsumentów produktów i usług przemysłu zdrowotnego, stanowiły pewne źródło dochodu. Wracając jednak do postawionego na wstępie pytania: czy szczepienia uwolniły ludzi od widma śmierci z powodu epidemii chorób zakaźnych, można odpowiedzieć „salomonowo” – i tak, i nie. Epidemii ospy na świecie już nie ma, polio w Europie nie występuje, ale pojawiają się nowe epidemie (rotavirusy, norowirusy, inne) lub wracają stare – np. krztusiec. Jedna z przyczyn jest oczywista – choroby zakaźne stowarzyszyły ludziom i będą towarzyszyć, ale jest też wiele innych, nie w pełni wyjaśnionych. Niedorzecznością byłoby ignorowanie danych epidemiologicznych, nawet jeśli są niedoskonałe (a są), wskazujących, że liczba dzieci umierających w Europie z powodu chorób zakaźnych jest obecnie zdecydowanie mniejsza niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Ale nie można tego przypisać tylko i wyłącznie szczepieniom.

Porozumienie pomiędzy przeciwnikami i zwolennikami utrudnia zarówno całkowite negowanie znaczenia szczepień w opanowywaniu epidemii chorób zakaźnych, jak i traktowanie ich jako narzędzia służącego człowiekowi do sprawowania całkowitej kontroli nad światem mikrobów. Oba podejścia stanowią zideologizowaną wersję idei profilaktyki chorób zakaźnych za pomocą uodparniania. A dyskusja o jej możliwościach i ograniczeniach powinna zmierzać do odpowiedzi na niezwykle ważne pytania: jaka jest skuteczność szczepień i jakie jest ich bezpieczeństwo? Jak się okazuje, na tym polu jest chyba najwięcej nieporozumień i najwięcej nieufności. Ale czyż świat nauki jest w tym względzie bez winy? Nie! Niestety, zdarzające się przypadki niepełnego i z opóźnieniem publikowania wyników badań nad szczepionkami przyczynia się do utrwalania podejrzeń, że może jest z nimi coś nie tak. Czy tak? Ale o tym w następnym odcinku.