wikimedia.commons.org

Edukacja młodzieży była, jest i będzie zawsze jedną z najważniejszych kwestii, jakimi powinien zajmować się naród. Dzieci w końcu to jego przyszłość. W dobie wprowadzania w życie edukacji seksualnej, warto zwrócić uwagę na mocny atak środowisk lewicowych na szkoły katolickie.

Ostatnimi czasy dużym rozgłosem cieszy się sprawa sióstr z domu dziecka w Zabrzu. Przypomnę, że w całej sprawie chodzi o to, iż siostry te znęcały się nad dziećmi psychicznie i fizycznie. Nie byłoby to jednak aż tak nagłośnione, gdyby nie to, że – no właśnie – są to osoby duchowne. W tej sprawie na łamach Onet.pl, ukazał się tekst Pani Żanety Gotowalskiej, mający ukazać pełnię problemu, jakim jest znęcanie się nad dziećmi w szkole. Muszę powiedzieć, iż jak na onet, tekst był naprawdę w miarę obiektywny. Co prawda, cytowane komentarze pochodziły głównie ze środowiska tejże witryny, ale końcowy wniosek jest poprawny: przemoc występuje w każdym typie szkoły – tych zwykłych, państwowych, jak i w tych katolickich. Uderzyły mnie natomiast teksty publikowane w mediach lewicowych, tytuły przemilczę z obrzydzenia, w których argumenty przeplatały się z radosną twórczością publicystów. Interesującym jest fakt, iż najczęstszymi argumentami przeciwko szkołom katolickim, były trzy zarzuty: brak wiedzy osób duchownych z zakresu opieki nad dziećmi, treść prowadzonych zajęć do życia w rodzinie, dość rygorystyczny sposób wychowywania młodzieży. Postaram się odpowiedzieć na te trzy zarzuty, biorąc w obronę szkoły katolickie.
W przypadku rzekomego braku wiedzy osób duchownych, co do wychowania dzieci, sprawa jest bardzo prosta – argument ten wynika z ignorancji tych, którzy go głoszą. Studia teologiczne kapłańskie (są i świeckie), prowadzone przez 6 lat (12 semestrów) zawierają w sobie nie tylko przedmiot teologiczny, ale i całą gamę innych: spowiednictwo, homiletyka, liturgika, etyka filozoficzna, teologia życia rodzinnego, muzyka kościelna, pedagogika, zagadnienia ekumeniczne, katecheza integralna czy przedmioty filozoficzne. Dochodzą do tego też przedmioty humanistyczne, dotyczące natury człowieka, podstawy psychologii etc. Co to oznacza?  To znaczy, że nauczanie pod kątem pedagogiczno – wychowawczym, jest prowadzone zgodnie z wymogami określonymi przez Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej i Sportu z dnia 10 września 2002 r. w sprawie szczegółowych kwalifikacji wymaganych od nauczycieli oraz określenia szkół i wypadków, w których można zatrudnić nauczycieli nie mających wyższego wykształcenia lub ukończonego zakładu kształcenia nauczycieli (Dz. U. z dnia 23 września 2002 r. nr 155, poz. 1288). Ale to jeszcze nie wszystko – studenci ci także posiadają praktyki pedagogiczne, a także często ukończone inne kierunki studiów. Nie jest więc tak, że kapłan czy siostra zakonna (studia katechetyczno – wychowawcze) nie mają wiedzy z dziedziny wychowania i radzenia sobie z dziećmi. Mówienie zaś: „nie mają dzieci, niech się nie wypowiadają“ jest przejawem głupoty, bo czy lekarz nie może leczyć, jeśli sam nigdy nie był chory? Czy nauczycielki bezdzietne nie mają prawa nauczać w szkołach?
Kolejnym argumentem lewej strony jest rzekomo „kontrowersyjna“ forma prowadzenia zajęć do życia w rodzinie w szkołach katolickich. Przy czym nie chodzi w tym o samą formę, ale o treść przekazywanych informacji – przykładowo we wspomnianym powyżej tekście Pani Gotowalskiej, znalazł się komentarz jednej z użytkowniczek Onetu, która stwierdziła, że „słuchanie siostry zakonnej, która strasznie przestrzegała przed samogwałtami” ją bardzo zawstydzało, czuła się nieswojo. I dopiero, gdy „skonfrontowała“ te informacje ze swoją mamą, to się uspokoiła. Zastanawia w tym przypadku, jak rodzice tej dziewczyny wyobrażali sobie ten przedmiot w katolickiej szkole? Że będzie nauka o tym, iż masturbacja jest dobra? A może usilna propaganda progejowska? Lub nauka sposobu zakładania prezerwatywy dla faceta? Skoro była to szkoła katolicka, do której dziecko zostało wysłane dobrowolnie przez rodzica, to czego innego się rodzic mógł spodziewać, że później musiał swoją córkę/synka „uspokajać“ i „konfrontować przekazane treści z rzeczywistością“? Takie oburzenie jest nie na miejscu. Pokazuje na dodatek to, że nie każdy rodzic do końca pojmuje, czym jest katolicyzm. I jakie zasady rządzą Katolicką Nauką Społeczną, a także co zawiera w sobie katolicka etyka seksualna. Dlatego, choć czuję się zażenowany, iż muszę tak „oczywiste oczywistości“ tłumaczyć, zaznaczam: Tak, drodzy rodzice! W szkołach katolickich uczy się patrzenia na człowieka w sposób katolicki! Samogwałt jest grzechem i tak został przedstawiony.
Ostatnią rzeczą jest rygor wychowawczy w placówkach stawiających na katolickie wychowanie. Wielu rodziców posyła dzieci do szkół katolickich z powodu nie tylko wiary, ale i problemów, jakie dzieci sprawiają. Liczą, iż duchowni i wychowawcy katoliccy wpłyną na dziecko. Myślenie to, choć może i ma jakieś uzasadnienie moralne i naukowe, jest jednak dość naiwne. Bo choć kapłani i siostry zakonne to doskonały wzór pokory i cnoty, przynajmniej większość z nich, to jednak właśnie na rodzicu leży obowiązek nauczenia dziecka szacunku do siebie i innych. Dziecko nie sprawia problemów samo z siebie – być może jest to przejaw głupoty idoli i idolek, których dzieci słuchają i muzyki, do której mają dostęp przez internet. Rodzic powinien umieć kontrolować dostęp dziecka do informacji. Nie można wymagać od duchownych, iż naprawią błędy wychowawcze rodzica, skoro ten od małego pozwalał dziecku słuchać Lady Gagi, Ke$hy, Madonny, Cyrus czy innych, kompletnie antykatolickich „autorytetów“ nastolatek. Jak dziecko ma słuchać kogoś, kto co tydzień organizuje dla szkoły Mszę Świętą, jeśli krzyż, do którego się podczas niej modlą, jest obrażany w wielu teledyskach nowoczesnych pseudo artystek i artystów, których to zaś dziecko słucha… głównie z powodu zaniedbania rodziców? Rodzice muszą być bardziej konsekwentni – skoro wzięli ślub katolicki, skoro ochrzcili dziecko, skoro chcą mu dać wychowanie katolickie, to muszą się starać o przekazanie dziecku katolickich postaw na otaczającą go rzeczywistość. Zobrazuję to na podstawie ubioru, jaki jest wymagany w ośrodkach katolickich – ubranie musi być schludne, dziewczyna nie może nosić „miniówy“, mocnego makijażu, dekolt nie powinien być odsłonięty. Dziecko słyszy takie wymagania od osoby duchownej, wraca do domu, a tam rodzice oglądają teledyski na MTV – w co drugim teledysku podskakują piersi, kobiety przybierają pozy agresywne seksualnie, bardzo często mając na sobie tylko stanik i stringi, gdy piosenkarz tuż nad nimi wykonuje ruchy frykcyjne.Dziecko widzi tą rozbieżność, hipokryzję rodziców i albo odrzuca autorytet rodzica, albo odrzuca autorytet Kościoła. W gruncie rzeczy, takie dziecko traci zaufanie do autorytetów. Trudno się więc dziwić, że potem dorośli, którzy uczęszczali do szkół katolickich jako dzieci, mówią o „nienormalnym rygorze“.

Sprawa szkół katolickich będzie poruszana zapewne nie raz. Nam pozostaje zapytać samych siebie: czy wolimy, aby nasze dzieci były nauczane masturbacji i cudzołóstwa przez facetów przebranych za baby, czy też będą nauczane przez księży i zakonnice, że da się panować nad popędami?