Pisarka i feministka Olga Tokarczuk udzieliła wywiadu w niemieckich mediach. Mówiła na temat imigrantów i bieżącej sytuacji politycznej.

„Wielu ludzi ma teraz takie wrażenie, że świat się rozpadł na różne plemiona, które zaczynają walczyć ze sobą, a w Polsce jest to w ciągu ostatniego roku bardzo widoczne” – powiedziała.

„Staram się pogodzić te dwa światy. Świat uproszczony, czarno-biały, dążący do konfrontacji tego białego i czarnego, jest światem, który zapowiada najgorsze rzeczy. Sztuka zawsze miała taką możliwość, że pokazywała świat jako nieoczywisty, jako temat do przemyślenia. Czasem myślę, że te wszystkie niepokoje, które się teraz dzieją na świecie, to nie jest zetknięcie kultur, języków czy religii, a raczej jest to zetknięcie dwóch wizji świata. Pierwszej – biało czarnej, próbującej konfrontować się z innymi i narzucającej uproszczoną wizję świata, i tej drugiej, którą my artyści znamy jako otwartą, skomplikowaną i zbudowaną na wielu poziomach” – stwierdziła.

Na pytanie, czy Polacy boją się obcych, odpowiedziała: „Tak, boimy się obcych. Jest pewna sprzeczność, której nie umiem rozwiązać, bo Polacy uważają się za naród gościnny i niezwykle otwarty. Inność, tak pamiętam to sprzed lat, budziła zainteresowanie i ciekawość. W przypadku uchodźców coś się stało na poziomie propagandowym. Władza bardzo cynicznie wykorzystała temat uchodźców, żeby ten strach rozdmuchać, żeby pozbawić Polaków ciekawości innego. Gdyby mi Pani powiedziała trzy lata temu, że reakcja polskiego społeczeństwa na uchodźców będzie tak bardzo na 'nie’, to bym w to nie uwierzyła”.

„Myślę, że to jest wynik różnych manipulacji politycznych: wzbudzić strach. Strachem zawsze bardzo dobrze się zarządza. Niepokojące jest to, że Polacy są na 'nie’, a nie próbują szukać rozwiązań. Ale jest w tym też jakaś nadzieja. Ta Polska, z którą ja się czuję bardzo związana, prowincjonalna, ta, która nie ma bezpośredniego przełożenia w mediach, ona zachowuje jakiś rodzaj przytomności. Obserwuję posunięcia samorządów, lokalnych społeczności, które próbują obejść ustawy rządowe i zapraszać. Problem w Polsce polega na tym, że działania opozycyjne przeciwko pomysłom rządowym nie znalazły swojego wyrazu. To się dopiero kształtuje”.

„Jesteśmy, porównując się na przykład z Berlinem, społeczeństwem, które bardzo długo żyło za ‘żelazną kurtyną’. Poziom homogeniczności tego społeczeństwa jest ogromny. My nie wiemy, kim jest ten 'obcy’, skąd on pochodzi; niewielu ludzi wie, czym jest islam, nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wygląda wojna w Syrii. Zawsze wierzę, że u podstaw nieporozumień leży brak wiedzy, rodzaj ignorancji, niemożność dostępu do wiarygodnych informacji, blokowanie informacji i manipulacja”.

„Społeczeństwo polskie jest znacznie mniej obywatelskie niż niemieckie. To się dopiero zaczęło tworzyć, ale zostało zatrzymane przez prowadzoną współcześnie politykę. Widzę też, chodząc tu po ulicach Berlina, jak wiele jest plakatów, które oswajają obywateli z innością. To się tutaj sprawdza. W Polsce, niestety, tego nie ma”.

„Najłatwiej podzielić świat na swoich i obcych i w ten sposób znaleźć pozorny porządek, którym można się posłużyć. To dotyczy teraz uchodźców, ale boję się, że konsekwencje tej postawy mogą się bardzo szybko przenieść na stosunki polsko-niemieckie”.

„Ja sama chodzę i łapię za rękaw mądrych ludzi, których uważam za autorytety, zadając pytanie: co będzie? Mam już swoje lata, ale chyba jeszcze nigdy nie odczuwałam świata tak pękniętego i tak nieprzyjaznego, więc sama się boję. Musimy to po prostu przejść” – zakończyła.