Flaga prezydenta Federacji Rosyjskiej
fot. pl.wikipedia.org

Wojna na wschodzie Ukrainy wciąż jest jednym z głównych tematów w przekazie medialnym. Jesteśmy praktycznie codziennie bombardowani coraz nowszymi doniesieniami z frontu walk. Podczas telewizyjnych debat wielu ekspertów próbowało jakoś zracjonalizować zaangażowanie Rosji w tym konflikcie, jednak najczęściej mogliśmy usłyszeć odpowiedzi, że „Władimir Putin oszalał” czy też że „chce zdestabilizować Ukrainę” – odpowiedzi nie tylko lakoniczne, ale wręcz nieprzystające powadze osób, wypowiadających się w charakterze ekspertów. Mi jednak wydaje się, że jest dokładnie odwrotnie. Mianowicie Władimir Putin wcale nie oszalał i ze swojego punktu widzenia zachowuje się bardzo racjonalnie, mianowicie chce nie tyle zdestabilizować Ukrainę, co raczej ustabilizować sytuację wewnętrzną w Rosji.

Aby zrozumieć rosyjskie zaangażowanie w ukraińskim konflikcie musimy cofnąć się do roku 2012 i ostatnich wyborów prezydenckich w Rosji, które wygrał, jak wszyscy wiemy, Władimir Władimirowicz Putin. Głównym motywem, którym kierowali się rosyjscy wyborcy przy swoim wyborze, były przedwyborcze obietnice Putina podwyżki płac, emerytur i wzrostu inwestycji w państwową infrastrukturę. Wszystkie te przedwyborcze obietnice były oparte o założenie, że rosyjskie PKB będzie co roku rosnąć o 5%. Niestety oczekiwania oczekiwaniami a życie życiem… W 2011 rosyjskie PKB wzrosło tylko o 4%, w 2012 już tylko o 3,5%, zaś w 2013 zaledwie o 1,3%. W bieżącym roku, jeszcze przed pierwszymi sankcjami nałożonymi za aneksję Krymu, prognozy wahały się w przedziale 0-1%. Po katastrofie malezyjskiego samolotu pasażerskiego i wprowadzeniu ostrzejszych sankcji prognozy są jeszcze bardziej pesymistyczne. Nie może zatem dziwić, że przy takim obrocie spraw przedwyborcze obietnice Władimira Putina stają się w coraz większym stopniu bez pokrycia. Zwłaszcza jeśli uwzględnimy także ogromne świadczenia socjalne. Wielu Rosjan tęskni za czasami ZSRR, ale nie dlatego że podobała im się ideologia marksizmu-leninizmu lub zamordyzm państwa policyjnego, tylko dlatego że każdy miał pracę i nie musiał martwić się o wypłatę. Po rozpadzie ZSRR zwykłym Rosjanom zajrzała głęboko w oczy bieda. Właśnie dlatego osoby pokroju Putina zdobywają władzę w tym kraju dzięki socjalnym obietnicom. Musimy przy tym pamiętać, że Rosja jest obecnie najbardziej socjalnym państwem na całym obszarze postradzieckim.

Niektóre podmioty Federacji Rosyjskiej aby sprostać socjalnym wydatkom musiały się zadłużać. Obecnie otrzymały od Kremla zgodę na wprowadzenie nowego 3% podatku od sprzedaży. Od dwóch lat rosyjska gospodarka jest w recesji, jednak ta recesja jest w Rosji tematem tabu. Ponadto rosyjska gospodarka utraciła konkurencyjność względem gospodarek UE czy Chin, a jej uzależnienie od eksportu paliw kopalnych z roku na rok rośnie. Właśnie dlatego gospodarcze uniezależnienie się Ukrainy od Rosji, czy w dalszej perspektywie integracja Ukrainy z UE a nie z Euroazjatycką Unią Gospodarczą, może sprawić, że rosyjska gospodarka będzie jeszcze mniej konkurencyjna względem unijnej. Również inflacja w Rosja jest wyższa niż w UE czy Chinach – głównych partnerach handlowych Rosji, i przekracza 7%. Jednocześnie kremlowska kamaryla ( camarilla – pierwotnie tak nazywano grupę tajnych doradców króla Hiszpanii Ferdynanda VII, którzy wywierali na niego wpływ za pomocą intryg i donosów ) wzdryga się od reform gospodarczych i chce utrzymać reżim socjalny na obecnym poziomie. Niestety bez wspomnianych reform obecny model gospodarki rosyjskiej jest nie do utrzymania w dłuższym okresie i dlatego wobec rosnącego niezadowolenia społecznego ( w 2013 roku w styczniu i listopadzie poparcie dla Władimira Putina było najniższe w historii – popierało go zaledwie 24% Rosjan ) kremlowska kamaryla postanowiła zawczasu ratować sytuację starym wypróbowanym sposobem, czyli skanalizować owe niezadowolenie społeczeństwa na zewnątrz.

Jak to powiedział 110 lat temu ówczesny rosyjski minister spraw wewnętrznych Wiaczesław Plehwe – „Potrzebna jest nam maleńka zwycięska wojna”. Już Katarzyna II doradzała Ludwikowi XVI, który borykał się z problemami wewnętrznymi we Francji – „Niech pan zwolni naciągnięte struny na zewnątrz kraju”. Ludwik nie posłuchał Katarzyny, w efekcie czego został później zgilotynowany przez własnych poddanych. Wówczas by rozładować napięcie wewnętrzne i skierować niezadowolenie społeczne i nastroje rewolucyjne na zewnątrz Rosja sprowokowała wojnę z Japonią. Jak czytamy w Historii Imperium Rosyjskiego autorstwa Michaiła Hellera – „Chęć zorganizowania maleńkiej i, rzecz jasna, zwycięskiej wojny pojawia się niezmiennie w obliczu wielkich i trudnych do rozwiązania problemów wewnętrznych”. Car Mikołaj II i skupiona wokół niego kamaryla uważali, że przeciwnik jest wystarczająco słaby, by spuścić mu łomot i by poddani wobec zagrożenia zewnętrznego ponownie pokochali cara. Niestety Mikołaj II nieco przelicytował i wojnę z Japonią … przegrał. Efekt tego był taki, że w 1905 wybuchła w Rosji pierwsza rewolucja, ponieważ car, jak pisał Michaił Heller, jako samodzierżawca i jednoosobowy obrońca państwa i narodu nie miał prawa przegrywać wojen. Tę maleńką, choć niezwycięską wojnę i późniejszą rewolucję ówczesny minister finansów i późniejszy premier Sjergiej Witte podsumował krótko – „Najbardziej nieszczęsna z nieszczęsnych wojen, a następnie, jako jej najbliższa konsekwencja – rewolucja, przygotowana dawno przez reżim policyjno-pałacowo-kamarylny”.

Władimir Putin i kremlowska kamaryla dzisiaj realizują dokładnie ten sam scenariusz. Również z powodu problemów wewnętrznych zostały zorganizowane „maleńkie, zwycięskie wojny” w Czeczeni i Gruzji. Pamiętajmy, że po aneksji Krymu poparcie dla Putina w Rosji osiągnęło zenit ( wtedy myślałem, że wskaźniki nie wytrzymają ) i Rosjanie po ledwie 5 miesiącach znowu pokochali swojego prezydenta, ponieważ nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg. Zwłaszcza jeżeli jest to wróg zewnętrzny. Naród rosyjski jest wyjątkowo podatny na zagrożenie zewnętrzne, wobec którego Rosjanie zawsze mocno się jednoczą. Rosyjska opinia publiczna do tego stopnia uwierzyła w realność tego wroga, że Rosyjski Ruch Imperialny, jak czytamy na jego stronie, rozpoczął nawet nabór ochotników do walki „z ludobójstwem narodu rosyjskiego na terenie Rusi Kijowskiej”. Jak czytamy dalej „przyszedł czas zjednoczenia Rosjan wokół wspólnej biedy”. Szkoda jedynie że Rosjanie nie zdają sobie sprawy, że wojna na Ukrainie ma na celu jedynie odwrócenie ich uwagi od sytuacji gospodarczej ich kraju i jest klasycznym tematem zastępczym…

Kremlowska kamaryla skupiona wokół prezydenta Putina potrzebuje tlącego się i niezakonserwowanego konfliktu jak powietrza by samej przetrwać i utrzymać się u władzy oraz by wciąż na fali wzrostu patriotyzmu konsolidować naród wokół Kremla, a tym samym próbować pobudzać rosyjską gospodarkę ideą „kupuj rosyjskie” ( nawet jeżeli jest niższej jakości ). Dotychczasowe „maleńkie wojny” w Czeczeni i Gruzji rzeczywiście okazywały się dla Rosji zwycięskie. Wzrost rosyjskiej aktywności militarnej w okolicy ukraińskiej granicy należy zatem tłumaczyć wyjątkową determinacją Kremla ( by nie powiedzieć wręcz desperacją ), by również ten konflikt zakończył się po jego myśli, czyli separacją tzw. „Noworosji”. Pozostaje jedynie pytanie, co się stanie, kiedy Rosja, podobnie jak car Mikołaj II, tę „maleńką wojnę” przegra? Sądzę, że wówczas należy oczekiwać w Rosji politycznego trzęsienia ziemi, choć prezydent Putin i jego kamaryla mogą się wtedy jeszcze wybronić aneksją Krymu.