W związku z tym, że nastaje grudzień pozwolę sobie na krótkie podsumowanie obchodzonych w tym roku z wielką pompą 2 rocznic. Chodzi oczywiście o 25 lat „wolności” i 10 lat obecności naszego kraju w Unii Europejskiej.

Przez te 25 lat świetnie uwłaszczyła się w Polsce nomenklatura komunistyczna opanowując instytucje państwowe, samorządowe, spółdzielnie mieszkaniowe, tworząc quasi-firmy żerujące na tzw. państwowych zleceniach itd. Wszyscy doskonale pamiętamy święto demokracji obchodzone 4 czerwca, gdzie w częściowo wolnych wyborach opozycji (w większości koncesjonowanej) przypadło aż 35% miejsc w sejmie. Niebywała sprawa przyznacie Państwo. Polacy zduszeni tą „wolnością” emigrują na potęgę, bo przecież prawo „przyjazne” przedsiębiorcom tworzy do tego doskonały klimat, podatki nakładane na pracę w wysokości tych na wódkę, czy niezawodny system instytucji państwowych tę „wolność” tylko potwierdzają.

Abyśmy mogli czuć się jeszcze bardziej „wolni” 10 lat temu Polska dołączyła w poczet krajów członkowskich Unii Europejskiej. Dzięki temu bezprecedensowemu w dziejach zrzeczeniu się suwerenności mamy możliwość swobodnego podróżowania po Europie. Już prawie 3 mln Polaków z tego zaszczytu skorzystało, odbywając podróż w jedną stronę, czasem wracając po resztę swoich rzeczy i na święta odetchnąć trochę polską „wolnością”. W tak „zniewolonych” krajach jak Wielka Brytania podatki są o wiele niższe, odpowiednik ZUS-u kilkanaście razy mniejszy, prawo prostsze i bardziej przejrzyste a i dzieci Polki rodzą chętniej niż w naszym kraju. Niektórym się od polskiego dobrobytu w głowach poprzewracało więc wybierają ten kierunek emigracji bardzo często.

Unia Europejska w trosce o nasze życie, zdrowie i szczęście tworzy dla nas setki tysięcy rozporządzeń i dyrektyw, które umilają nam życie wzbudzając śmiech z powodu swojej treści. Około 80% prawa stanowionego w naszym kraju to właśnie import wymysłów federastów spod znaku UE. Mamy oczywiście dzięki niej możliwość uzyskania dotacji więc korzystamy na maksimum. To nic, że się niemiłosiernie zadłużamy, nasi politycy nie mogą przecież odpuścić możliwości dysponowania tzw. środkami unijnymi. Wydajemy więc dużo bo przecież o to według nich chodzi, budujemy najdroższe drogi w europie, baseny, aquaparki, stadiony i wiele innych cudów tak bardzo niezbędnych nam do życia. Ten radosny proces polega na tym, aby wydać jak najwięcej (dochodzi kredyt). Czy ktoś we własnym gospodarstwie domowym tak samo zarządza swoim budżetem jak politycy żyjący w bajce pod znakiem niebieskiej flagi z żółtymi gwiazdkami? Idę o zakład, że nikt przy zdrowych zmysłach na takie wesołe zadłużanie się sobie nie pozwala. Nie bez powodu więc dług publiczny Polski w czasie naszej obecności w UE wzrósł dwukrotnie. Co z tego, że 80% firm, które powstało dzięki unijnym dotacjom nie przyniosło ani złotówki zysku. Nieważne, że unijne szkolenia nikomu nie pomagają (poza szkoleniowcami), przecież każdy zasługuje na to aby mu dać szansę, jak zwykli mawiać lewicowi politycy.

Problem tylko w tym, że za te szanse płacimy wszyscy w haraczu zwanym podatkami a głównymi beneficjentami tej „wolności” są politycy – taki drobny szczegół na koniec.