Eskalacja konfilktu na Ukrainie pokazuje, że nie jesteśmy w tak bezpiecznym regionie, jak przekonywało nas wielu współczesnych polityków. Czy po Ukraińcach to Polacy będą musieli chwycić broń przeciw Rosji?

Foto: Wikimedia Commons

Rozwijający się na naszych oczach konflikt ukraińsko-rosyjski (wszystko wskazuje na to, że na dobre rozgorzeje w ciągu kilku najbliższych dni) przypomina mi kilka ostatnich lat przed II wojną światową. Po pierwsze mamy do czynienia z wojną domową w jednym z państw europejskich (wtedy była to Hiszpania, dziś Ukraina), gdzie ścierają się z jednej strony siły bardziej utożsamiane z prawicą, a z drugiej te utożsamiane mocniej z lewicą. Wtedy mocarstwa europejskie wykorzystały sytuację jako okazję do przetestowania nowinek technicznych i żołnierzy. Podobnie jak wtedy ZSRR, tak teraz Rosja coraz głośniej mówi o potrzebie rozprawienia się z tymi złymi faszystami – wtedy to byli falangiści i frankiści, obecnie są to działacze z tzw. Euromajdanu. Jednak sytuacja Ukraińska w znaczący sposób różni się od tej, jakiej doświadczyła Hiszpania pomiędzy 1936, a 1939 rokiem.

Wtedy obie strony konfliktu były (mniej lub bardziej jawnie) wspierane przez siły międzynarodowe, ale nie było tak silnego zagrożenia interwencją ze strony sąsiedniego państwa. Sytuacja zw. z Krymem i interwencją rosyjską przypomina mi inny etap poprzedzający ostatnią wojnę światową. Podobnie jak teraz Putin, pod pozorem ochrony obywateli rosyjskich, chce zagarnąć Krym, a może nawet południowo-wschodnią Ukrainę (czy całą – kto wie?), tak samo było z agresją Hilera na Czechosłowację. Tam nie było mniejszości rosyjskiej, a niemiecka, ale obawiam się, że sytuacja może się rozwijać podobnie, jak wtedy. Obawiam się tego, że współcześnie także zachód będzie jak najdłużej ograniczał się do działań dyplomatycznych, podczas gdy Putin, podobnie jak wtedy Hitler – będzie robił swoje i zagarniał poszczególne tereny po kawałku.

Obawiam się też, że w razie zajęcia Ukrainy przez Rosję i wybuchu konfliktu na większą skalę, kiedy Rosja zaatakuje Polskę, nasz kraj będzie w podobnej sytuacji, jak w 1939 r. Państwa zachodu mogą liczyć, że do nich konflikt nie dojdzie, że zatrzyma się na Polsce, bo dobrzy Polacy jak zwykle pomogą i heroicznie uratują Europę kolejny raz. Pojawiają się jednak głosy takie, jak Martina Schulza, który dziś powiedział: „Trzeba pomóc Ukrainie, bo bezpośrednio zagrożone są interesy Polski„, jednak póki co są to tylko słowa i to tylko jednego człowieka. Gdyby jednak zachód ruszył nam z odsieczą w razie ataku ze wschodu to, jak zauważył dziś w TVP INFO dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas – W doktrynie strategicznej NATO, w tym w jej aktualnej wersji, odnowionej w 2010 roku, jest m.in. powiedziane, że NATO może w każdej sytuacji, kiedy uzna to za potrzebne, użyć broni jądrowej, a tym bardziej broni konwencjonalnej.

W swoim przemówieniu z pamiętnej wizyty w Tbilisi, prezydent Lech Kaczyński powiedział – I my też świetnie wiemy, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę. O tym, że nasza sytuacja może być już teraz zła, świadczy zachowanie władz – przestraszonego na konferencji prasowej Donalda Tuska, mówiącego, że „świat stanął na krawędzi konfliktu, którego skutków sobie nie wyobrażamy” i prezydenta Komorowskiego, który ogłaszając, iż chce zwołania Rady Północnoatlantyckiej, podkreślił, że „sprawa jest niesłychanie dramatyczna„. Musimy sobie zdać sprawę, że osoby rządzące zawsze mają lepsze źródła informacji i często wiedzą o rzeczach, o których my dowiemy się jutro, za tydzień, a może nigdy. Czy czeka nas III wojna światowa?

Warto zwrócić uwagę na to, że wyjaśnienia przez Rosję przyczyn ataku na Ukrainę (do którego dążą) są podobne do tych, jakie przedstawili sowieci 17 września 1939. Porównajmy sobie dwa cytaty: „W związku z ekstraordynaryjną sytuacją na Ukrainie, zagrożeniem życia obywateli Federacji Rosyjskiej, naszych rodaków, oraz żołnierzy rosyjskich stacjonujących na Ukrainie zwracam się o użycie Sił Zbrojnych FR na terytorium Ukrainy w celu normalizacji społeczno-politycznej sytuacji w tym kraju„. A teraz ten sprzed kilkudziesięciu lat: „Rząd sowiecki nie może również pozostać obojętnym w chwili, gdy bracia tej samej krwi, Ukraińcy i Białorusini, zamieszkujący na terytorium Polski i pozostawieni swemu losowi, znajdują się bez żadnej obrony. Biorąc pod uwagę tę sytuację, rząd sowiecki wydał rozkazy naczelnemu dowództwu Armii Czerwonej, aby jej oddziały przekroczyły granicę i wzięły pod obronę życie i mienie ludności zachodniej Ukrainy i zachodniej Białorusi.” Prawda, że nie ma wielu istotnych różnic? Nie może dziwić, że rosną we mnie obawy przed wybuchem konfliktu na skalę międzynarodową.

Nawet, gdyby konflikt ukraińsko-rosyjski okazał się nie tak wielki, jak może wskazywać obecny dramatyzm, strwarza on niebezpieczeństwo pojawienia się przy naszej granicy niebezpiecznego ekstremizmu. Jak wiemy, na Krymie większość obywateli jest prorosyjska, ale przeciwni Moskwie są Tatarzy. Już mniej osób wie, że są oni w większości muzułmanami. Na Twitterze we wpisach Michała Holi przeczytałem o tym, że mogą się o nich upomnieć ich bracia w wierze: „Radykalni #muzułmanie nie czekają i zapowiadają marcowy #dżihad na Ukrainie, podobny do tego w Afganistanie, Iraku i Syrii. Licznie sugerują przeniesienie środka ciężkości działań z Syrii na Krym. Porównują ew. dżihad na Krymie do walk przeciwko Rosji w Afganistanie i na Kaukazie.” Znając odwieczną ekspansywność islamu, gdyby dżihadziści zadomowili się na Ukrainie, później ich oczy zwróciłyby się m.in. na Polskę.