Foto: pixabay.com

Media kolejny raz donoszą o różnego rodzaju problemach i kosztach jakie stwarzają różnym krajom, w tym i Polsce, wszelkiego rodzaju durne dyrektywy środowiskowe, które zafiksowani na tzw. ochronie środowiska eurobiurokraci, przy biernej postawie polskich polityków (różnych opcji politycznych) co i rusz narzucają niczym jarzmo państwom, które dają się im nabijając w butelkę (bo nie wszystkie są takie naiwne).

W konsekwencji tych szemranych pomysłów, które mają się do realnej ochrony środowiska niczym przysłowiowa pięść do nosa, mamy np. w Polsce procedurę pierwszego czytania ustawy o odnawialnych źródłach energii – OZE (gdyby ktoś nie wiedział co to takiego te źródła, to spieszę wytłumaczyć, iż są to te źródła energii które podrażają koszty jej produkcji, drenują nasze kieszenie, a przy okazji dają zajęcie i niezłe zarobki biurokratom oraz różnym ekologicznym terrorystom oraz hochsztaplerom; są tez oczywiście zupełnie do niczego niepotrzebne i nieracjonalne).

Oczywiście w owym czytaniu biorą udział przedstawiciele zainteresowanych spółek giełdowych, politycy, eksperci i ekonaciągacze. Sam proces procedowania i debaty ma na celu wypracowanie kompromisu pomiędzy stosownymi dyrektywami unijnymi, interesami spółek i interesami (a jakże) pseudoekologów. Tu może mała dygresja. Otóż nie ma bardziej szkodliwej dla środowiska zarazy niż właśnie ekolog – bojownik. Naprawdę. Zapytajcie choćby, ile każdy z nich zakupił zimą i wywiózł w teren karmy dla zwierząt leśnych i polnych? Zero, za to ich przywódcy nieźle się dorabiają na ekoszantażu, a cała ferajna nieźle się bawi na nasz koszt i śmieje się z nas, frajerów, że za to naiwnie płacimy. Ale wracając do tematu. Wszyscy swojego interesu w procesie legislacyjnym pilnują. Tylko o jedną, ale za to najliczniejszą grupę nikt nie dba. O konsumentów. Ci się nie liczą. Oni są bowiem najniżej w łańcuchu pokarmowym, a jedyny przywilej jaki im się ostaje to zapłacić za całą zabawę i „ruki pa szwam”, bo inaczej rząd pogrozi, Unia nakrzyczy, ekolodzy wyzwą od faszystów, a nawet i pobiją, a spółki odetną od energii (wszak, i tu mają rację, dlaczego to oni mają płacić za głupotę władzy; tak, tak, ekolodzy także wiedzą gdzie władza jest głupia i tylko tam sobie poczynają, swobodnie rozsiewając swe brednie).

W konsekwencji, w zasadzie tak trochę obok głównych rozważań, dowiadujemy się z tych wszystkich doniesień o wielkiej debacie w polskim parlamencie, że za zawarte w projekcie ustawy o OZE pomysły w całości zapłacimy my. To my, z własnych kieszeni, będziemy dopłacać do debilnych pomysłów ekoterrorystów i eurodarmozjadów oraz do wytwarzanej w ich konsekwencji horrendalnie drogiej, niekonkurencyjnej energii, do której zakupu według wytycznych i rozdzielnika polski rząd zmusi poszczególne spółki. Jak to się stanie? Otóż to konsumenci będą mieć doliczoną do swoich rachunków tzw. opłatę OZE (w przyszłym roku ma ona wynieść 2,27 zł za każdą zużytą megawatogodzinę; a cały koszt wsparcia systemu z projektowanej ustawy ma wynieść ok. 4 mln. zł rocznie). A więc bawmy się dalej. Państwo je, pije i popuszcza pasa, zieloni naciągacze nabijają kieszenie, a frajerzy płacą i jęczą, odejmując kolejne zakupy jakie mogliby zrobić dla swoich dzieci. Oto UE, oto ekologiczni wandale, oto III RP – państwo niewolnicze Polaków.

Aby tak beznadziejnie nie kończyć, mam na koniec pewien pomysł. Niech każdy z nas poszuka wokoło siebie ekologa i niech mu przesyła rachunki za energię, aby sam płacił za swoją głupotę. A jak nie zechce? To już sami wiecie wszyscy co zrobić…