Od wielu lat daje się zaobserwować zjawisko pogarszania się jakości każdego prawie rodzaju sprzętu. Im nowszy, tym mniej trwały. Jest to o tyle zadziwiające, że starsze modele potrafiły być sprawne wiele lat, niektóre działają do tej pory. Co jest tego przyczyną? Czy jest to kwestia technologii? A może jest to świadome i celowe działanie producentów?

 

Postaram się naświetlić kilka tylko przykładów spośród wielu branż, gdzie wciska się nam badziew, którego jakość i wytrzymałość jest śmiesznie niska. Na początek weźmy branżę pralek. Jak mówi Marek Irkowski, serwisant z Rzeszowa, Spadek ich jakości (pralek – red.) jest dramatyczny, mimo znacznie większego wyboru w sklepach. Firmy argumentują zmiany koniecznością zmniejszenia kosztów produkcji, a więc i kosztów pralki. A wszystko po to, by zwiększyć sprzedaż. Zwraca także uwagę, że owszem, pralki są dzisiaj o wiele tańsze niż kiedyś, ale każdą z tych pralek trzeba wymieniać co cztery, maksymalnie pięć lat. A pralki sprzed 1989 roku stoją w niektórych mieszkaniach na moim osiedlu do dziś.

 

Nie zamierzam wychwalać gospodarki centralnie sterowanej czy komunizmu. Niemniej jednak dlaczego nawet tak niewydolny system, jakim był PRL potrafił produkować lepszej jakości i trwałości sprzęt od prywatnych producentów?  Otóż jak wyjaśnia pan Marek, najczęściej w pralce psują się łożyska – tyle, że dzisiaj łożyska są nienaprawialne i niewymienialne. Jak się zepsuje, trzeba kupić nową pralkę. Nieważne, w którym roku działania, nie ma innej możliwości. Zbiorniki pralek są dziś robione z tworzywa sztucznego, a kiedyś były emaliowane albo nierdzewne. Można było je więc rozebrać, dotrzeć do łożyska i naprawić. Dziś nie ma takiej możliwości w żadnej firmie – zbiorniki są sklejone, zespawane itp.

 

Nietrudno sobie wyobrazić sytuację, w której kilku ludzi umawia się, że pralki mają się psuć co pięć lat i koniec. A ludzie muszą prać, więc muszą kupować nowe. Tym bardziej, że wbrew pozorom firm produkujących pralki nie jest aż tak wiele, jak się wydaje. W sklepie widzimy dwadzieścia marek, a w rzeczywistości koncerny są trzy. I to one produkują wszystko.

 

Wszystko zmierza ku temu, bu urządzeń w ogóle nie dało się naprawiać. Chodzi o to, by co rusz kupować nowe. A przez to i my mamy coraz mniej roboty.

 

No dobrze, mamy więc przykład, jak znowu ukazuję tzw. „teorię spiskową”. Sprawdźmy więc jak wygląda sytuacja z samochodami? Tutaj pomocna będzie wypowiedź pana Stanisława Smolenia, mechanika samochodowego.

 

Czasy, w których można było sporą część napraw wykonać samemu, dawno minęły. Wystarczy tylko zajrzeć pod maskę. Dojście do wielu elementów wymaga specjalistycznego sprzętu, a diagnostyka przypomina badanie lekarskie. Bo dziś samochód to nie tylko cztery koła i silnik pod maską. To cały skomplikowany układ wraz ze sterującą nim elektroniką. 

 

Niezawodne auta używane odbierają klientów salonom samochodowym. Producenci więcej zarobią, jeśli będą wytwarzać bardziej skomplikowane i mniej trwałe konstrukcje. Stosują metodę planowania żywotności produktu, która ma na celu takie projektowanie samochodów, by miały ograniczony czas użytecznego życia, a po jego zakończeniu stawały się niesprawne lub wręcz nieopłacalne w naprawie.

 

Dziadostwo na rynku samochodowym ma oblicze celowego działania, by pojazd w stosunkowo krótkim czasie trzeba było wymienić. Naprawa czy wymiana części okazuje się bardzo droga. I to nie z winy serwisów, lecz z powodu cen części. Obecne technologie pozwalają na stworzenie auta, które woziłoby nas bezawaryjnie nawet czterdzieści lat. Tylko kto by jednak wtedy kupował nowe? Na taką sytuację producenci nie mogą sobie pozwolić.

 

Jak widzimy, zarówno serwisant pralek jak i mechanik samochodowy przedstawiają dokładnie ten sam schemat – celowa produkcja badziewia nastawiona bezpośrednio na zysk. Jest jeszcze jednak inny aspekt sprawy, który przedstawia pan Jerzy, zegarmistrz. Jak sam mówi, Zmowa? Możliwe, ale moim zdaniem po prostu przyzwyczailiśmy się do dziadostwa. Rzeczy się nam szybko nudzą, po co więc mają być wytrzymałe? Plastik, materiał nietrwały, stosuje się po to, żeby szybko trafiały do śmietnika. Kiedyś zegarek był znakiem tego, że ktoś był u pierwszej Komunii, po czym odmierzał czas maturzyście, studentowi. Był pamiątką przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Ciekawe wydaje się powtórne zainteresowanie zegarkami z dewizką, na łańcuszku.

 

I na koniec przykład dra hab. Tadeusza Kulikiuka z Wydziału Inżynierii Materiałowej Politechniki Warszawskiej: Miałem komórkę znanej firmy i kupowałem nowe słuchawki regularnie co pół roku, bowiem po upływie takiego właśnie okresu pękał kabelek. Po pierwszej awarii przeciąłem go, by zobaczyć przekrój i przekonałem się, że owszem, użyta izolacja jest całkiem gruba, natomiast sam przewód stanowi kilka cienkich włosków, które po prostu musiały pęknąć. Gdyby ów miedziany kabelek był nawet kilkakrotnie grubszy, kosztowałby o 50 groszy więcej, a za cały zestaw słuchawkowy musiałem zapłacić 30 złotych.

 

Jak widzimy, przyszło nam żyć w świecie badziewia i celowej tandety. Musimy nie dać się zwariować i starać się korzystać nie z najtańszych towarów, ale takich, które przetrwają długo, zarówno dla swojego (oszczędność na dłuższą metę) jak i wspólnego (wymuszenie na producentach towarów lepszej jakości) dobra.

 

Podane wypowiedzi pochodzą z magazynu Polonia Christiana, nr 32, maj – czerwiec 2013