W czwartek 7 lipca o godz. 13.00 przed Sejmem domagać się będziemy od posłów RP nazwania zbrodni nacjonalistów ukraińskich na Polakach ludobójstwem.

To ważny moment, ważny dzień. Będziemy domagać się jednolitego stanowiska Sejmu, przynajmniej tych sił patriotycznych, prawicowych w kwestii wołyńskiej. Wciąż niestety jest tak, że polskie państwo nie ma jednoznacznego stanowiska w sprawie tego, co działo się na Wołyniu i w Małopolsce wschodniej w roku 1943. Myślę, że najwyższa pora, by sformułować własną ocenę, własną definicję tego, co tam się zdało. Moim zdaniem jednoznacznie spełnia to definicję ludobójstwa.

Do tej pory polskie władze traktowały Wołyń jako temat zakazany, kontrowersyjny obawiając się, by nie podpaść Ukrainie, by nie zniszczyć tzw. dobrych relacji. Na taką optykę nie można się zgodzić.

Za poprzednich rządów minister Sikorski zgadzał się na przejazd rajdu Bandery przez Polskę, poseł Niesiołowski twierdził, że nie mamy do czynienia z żadnym ludobójstwem. W końcu prezydent Komorowski, który również nie był w stanie sformułować jasnej oceny tych wydarzeń.

Teraz jest najwyższy czas, by takie stanowisko wypracować. Nawet strona prawicowa jest podzielona w tej kwestii. Ta jutrzejsza manifestacja ma pomóc posłom, by nie bali się jasnych ocen i deklaracji. Szereg osób, które wypowiadały się w tej kwestii, mogą być autorytetami w sprawach historii i Wołynia, jak np. pani Ewa Siemaszko, która też zapraszała na manifestację. Wystarczy, by posłowie posłuchali tych, którzy się znają. Oczekujemy, że nawet ci oporni przełamią swoje lęki i obawy i będą w stanie przyjąć uchwałę związaną z 11 lipca, z tzw. „Krwawą Niedzielą”, nazywając to ludobójstwem dokonanym przez ukraińskich nacjonalistów na ludności polskiej.

Gdyby obecny rząd również ugiął się pod presją Ukraińców, byłoby to fatalne. Znowu poprawność polityczna zwyciężyłaby kosztem naszych obywateli. Byłoby to zachowanie skandaliczne. Właściwie nie wiadomo też, przed czym mieliby ulec. Strona ukraińska nie stawia sprawy na ostrzu noża. Pojawiają się wypowiedzi szefa ukraińskiego IPN-u, ale nie słyszałem żadnej wypowiedzi na ten temat premiera czy prezydenta, także politycy chyba boją się trochę na wyrost, żeby czasem nie zadrażnić stosunków.

Myślę, że sformułowanie jednoznacznej uchwały skutkowałoby tym, że Ukraińcy musieliby ją przyjąć. W końcu to oni są petentami, są uzależnieni od naszej dobrej woli i pomocy. Tymczasem mam wrażenie, że polscy politycy uważają, że to Polska ma się podporządkować Ukrainie. Tego typu myślenie jest błędem i mam nadzieję, że to się przełamie i przekonamy również tych wątpiących, aby polską historię szanować.

Nie jest też tak, że mamy wybór: Rosja albo Ukraina. Takie myślenie zakrawa na paranoję. Mam nadzieję, że nasze obecne władze to rozumieją. Tak jak przy okazji Unii Europejskiej wydaje się, że próbują grać na wielu fortepianach, odchodząc od polityki niemieckiej, na rzecz innych sojuszy. Podobnie rzecz ma się na Wschodzie, gdzie nie musimy współpracować tylko z Ukrainą, ale również z Rosją. To jest nasz sąsiad, nieżyczliwy i uwierający nas, natomiast nawet z Rosją stosunki musimy utrzymywać. Trzeba próbować ugrać coś z Ukraińcami, ale i okiełznać Rosję. Nie mamy wyboru.

Jest to fałszywa alternatywa, ale nie może się to odbywać kosztem naszej historii. Wtedy bowiem dokonujemy dezercji i Polska nie jest w stanie bronić swoich obywateli. Jest to nasz interes narodowy i trzeba wreszcie „zachować się jak trzeba”.