Polska od zawsze, w wielu kwestiach bywa ewenementem na skalę Światową. Kilka aspektów jest co prawda pozytywnych, ale przerażająca ilość to niestety fakty niechlubne.  Z nich też słynie nasza ojczyzna (opodatkowanie, kłamliwe media, fatalna władza itd.). Jednak jedną z najważniejszych rzeczy, gdzieś w podświadomości stale nam ciążących – do momentu kiedy nie zniszczymy wszystkich pozostałości po nim – jest nierozliczenie komunizmu. Tak! Jesteśmy jedynym wolnym Państwem na Świecie, które ciągle po 24 latach od upadku Czerwonej Hołoty nie uporała się z kwestią, która przecież powinna być rozwiązana już w pierwszych dniach istnienia Wolnej Polski!

Oczywiście jak z każdym wrzodem tak i z tym, doskwierającym nam od ćwierć dekady, próbowaliśmy coś uczynić, były więc też „podrygi” i „zrywy” do walki z unicestwieniem tego wielkiego, nabrzmiałego syfa . Pierwszym z tych zrywów było ujawnienie nazwisk posłów, senatorów, ministrów, wojewodów, sędziów i prokuratorów będących tajnymi współpracownikami UB i SB w latach 1945–1990, na wniosek głównie Janusza Korwin-Mikkego w 1992 roku. Oczywiście uchwała została co prawda przyjęta miażdżącą przewagą głosów, wykonawcą tej uchwały był co prawda ówczesny Minister MSW Wolnej Polski – Antoni Macierewicz, znany ze swego obrzydzenia PRLem, ale jednak wykonanie skończyło się odwołaniem Rządu Olszewskiego przez ówczesnego Prezydenta – Lecha Wałęsę, który w dziwnym strachu i popłochu, zorganizował w nocy swoich kundli, przekupił i dokonał Zamachu Stanu. Samo przekazanie do wiadomości publicznej to oczywiście dobry symptom, ale samo „ujawnienie” nazwisk to przecież dopiero początek drogi. W 2005 było również głośno o kolejnym wielkim kroku do oczyszczenia, a mianowicie Liście Wildsteina. Będącej indeksem, katalogowym spisem archiwalnych zasobów akt Instytutu Pamięci Narodowej. Po jego wyniesieniu na zewnątrz IPN przez Bronisława Wildsteina, publicystę „Rzeczpospolitej” nastąpiło rozpowszechnienie spisu w środowisku mediów, a potem upublicznienie w internecie na początku 2005 r. W 2009 roku posłowie przyjęli tzw. ustawę dezubekizacyjną, obniżającą emerytury m.in. byłym funkcjonariuszom SB. Z kolei w czerwcu ubiegłego roku trafił do Sejmu senacki projekt ustawy o usunięciu z przestrzeni publicznej komunistycznych nazw m.in. dróg, ulic, mostów i placów. W październiku pisano w  „Rz”, że  za dalszymi pracami nad nim opowiada się rząd, ale to chodzi o Rząd Tuska, który przecież z komuną jest zaprzyjaźniony, więc efektów raczej nie będzie. Od tego momentu nastała cisza, tak martwa, że do dziś żadnemu komuchowi nie spadł włos z głowy. Najważniejsze persony Czerwonej Epoki pobierają wysokie emerytury i śmieją się z ich ówczesnych ofiar, będących aktualnie albo już w grobie albo na głodowych świadczeniach. Dzieci zaś tych komuchów w tej chwili bawią się w propagandowe śpiewki ku chwale rządom PO i oczywiście pobierają za to sowite wynagrodzenie, najczęściej pochodzące z pieniędzy zrabowanych podatnikom. Więcej o tych naszych czerwonych gwiazdach mainstreamu „PZPR 25 lat później” w książce „Resortowe dzieci”. Kolejna zaś grupa baronów, wylansowanych na krwi swoich rodaków zasiada albo w Radach Nadzorczych, albo prowadzi swoje szemrane biznesy lub też zajmuje się do dziś tym, czym od zawsze, czyli „polityką”.

W efekcie tych 24 lat pojawiania się co jakiś czas „ujawnień”, „list”, „spisów”, my ciągle jesteśmy niemal w tym samym miejscu, w którym byliśmy w 1989 roku i do tej pory nikt za nic jeszcze nie odpowiedział przed Sądem.

Czy więc nasze Państwo jest aż tak słabe, czy aż tak zaprzyjaźnione z komuną, że nic się nie zmieni? Niekoniecznie. Dziś przeczytałem w „Rzeczpospolitej” artykuł pod tytułem „Polityczny szlaban dla Millera”. Jest to projekt Ziobrystów z Solidarnej Polski. Zdaniem posła Patryka Jakiego: ” Ludzie, którzy za pieniądze pilnowali interesów Moskwy, nie mają obecnie prawa stać na czele Rzeczpospolitej”. Patryk Jaki jest autorem projektu zmian w kodeksie wyborczym,  który zakazałby udziału w życiu publicznym byłym przywódcom Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Zakaz dotyczyłby byłych pierwszych sekretarzy komitetów centralnego i wojewódzkich, czyli w praktyce kilku obecnych polityków SLD. Szanse na jego  uchwalenie są niewielkie. Jednak i tak budzi ogromne polityczne emocje. Prawda jest taka, że Byli członkowie PZPR działają w niemal wszystkich liczących się formacjach. Do PZPR należeli m.in. poseł PO Miron Sycz i były minister skarbu z PiS Wojciech Jasiński. Jednak tylko obecni politycy Sojuszu pełnili w PZPR funkcje kierownicze. Szef SLD Leszek Miller był pierwszym sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego w Skierniewicach, były premier Józef Oleksy – w Białej Podlaskiej, a europoseł Janusz Zemke – w Bydgoszczy.

Zdaniem Józefa Oleksego, jednego z największych baronów czerwonej zarazy:

– Ten pomysł jest śmieszny,  bo dotyczy naprawdę niewielkiej grupy. Do głowy przychodzi mi tylko jeszcze prezydent Łomży Mieczysław Czerniawski – mówi Oleksy.

Solidarna Polska zdaje się więc w końcu chcieć naprawić sytuację lub zwyczajnie liczy na głosy wyborców, którzy mają podobne stanowisko do mojego, czyli: „Zagłosuję zamiast Korwina Mikkego nawet na Myszkę Miki, jeżeli obieca mi, że wszystkich komuchów rozliczy, a obecną władzę wsadzi do więzień.”

na podstawie: rp.pl