Foto: Wikimedia Commons
Foto: Wikimedia Commons

W mediach mętnego nurtu prawdziwa ekstaza. 25 lat wolności… Okolicznościowe przemówienia, spotkania, kolejne plebiscyty. Wszyscy chcą świętować 4 czerwca jako rocznicę pierwszych wolnych wyborów w Polsce. Ale czy były one rzeczywiście wolne? Czy mamy co świętować?!

Prawda jest taka, że w tamtym czasie Polacy poczuli świeży powiew w zatęchłej, komunistycznej pakamerze. Wiedzieli, że biorą udział w czymś wielkim. Mieli nadzieję i pewność że idąc do wyborów robią coś wielkiego, odsuwają czerwoną zarazę od władzy i tworzą swoją wolną Polskę. Uczciwą, solidarną i suwerenną. Jak tygodnikowi „wSieci” mówi Jan Pietrzak, w tamtym czasie dało się w społeczeństwie wyczuć nastrój uniesienia, takie prawdziwe emocje. Głosujący pokazali komunistom czerwoną kartką. „Solidarność” zdobyła 90% głosów a komuniści stracili aż 33 mandaty z listy krajowej. Jedynie dwóch kandydatów przekroczyło próg 50% głosów ważnych.

Taki obrót spraw przeraził zarówno komunistów jak i „koncesjonowaną opozycję” na czele z Michnikiem czy Geremkiem. Oni doskonale pamiętali co ustalili przy Okrągłym Stole z komuchami. Wiedzieli, że od tego paktu z czerwonym diabłem podpisanego krwią Polaków nie ma odstępstwa. A tam postanowiono: Polska dostaje 1/3 wolności. 65% miejsc w Sejmie nadal przysługiwać miało staremu układowi. PZPR i jej sługusom. Jedynie reszta a więc marne 35% zostało rzucone niczym ochłap tej części opozycji, która zrezygnowała z honoru i postanowiła układać się z bandytami. Nie wiedzieli jak to rozegrać by z jednej strony móc nadal kontrolować sytuację w Polsce a z drugiej nie rozwścieczyć tłumu. Ostatecznie w trakcie trwania wyborów, zmieniono ich zasady i zmieniono ordynację wyborczą. Pogwałcono wolę większości i przy udziale pseudo opozycji i części hierarchów kościelnych podano rękę konającemu systemowi.

4 czerwca 1989 był dniem idealnym do tego, by dobić komunę i zacząć budować wolny, suwerenny kraj. Wystarczyło mieć minimum honoru, poczucia przyzwoitości i odwagi. Niestety, szansę zmarnowano komunizm podłączono do respiratora, prezydentem pilnującym tego by stary układ trwał został zbrodniarz, autor stanu wojennego – Wojciech Jaruzelski, wybrany nie przez Naród a przez przeciśniętych bezprawnie „reprezentantów”. Taki ruch pozwolił, by komuniści opanowali media, biznes, wymiar sprawiedliwości i inne kluczowe dziedziny życia. Efekty tego są opłakane. Dziś Polska jest opleciona przez prawdziwe czerwone klany, które są ciężkie do wyplenienia. Uwłaszczyli się, przyssali swoimi zachłannymi ryjami do cyca z pieniędzmi, władzą i nie chcą puścić. Jak pijawki trzymają się i tuczą na naszej krwi.

Przez 25 lat, tej niby wolności nie byliśmy w stanie postawić przed sądem, osądzić i skazać komunistycznych zbrodniarzy, nie byliśmy w stanie dokonać pełnej lustracji i dekomunizacji w życiu publicznym. Nie jesteśmy w stanie pozbyć się z terenu naszego kraju sowieckich pomników, ale partia która brała pieniądze od obcego mocarstwa, będąca dziś w polskim Sejmie chce nazwać ulicę nazwiskiem Wojciecha Jaruzelskiego, który przez całe życie wysługiwał się Moskwie. Na polskich uczelniach honoruje się ludzi, typu Zygmunt Bauman którzy tropili polskie podziemie niepodległościowe nazywane wówczas „bandytami”. Sądy nie zajmują się osądzaniem takich ludzi, ale wolą dręczyć i skazywać tych którzy przeciwko promowaniu zbrodniarzy protestują.

Patrząc na 4 czerwca z perspektywy „Gazety Wyborczej”, czy TVNu oczywiście jest co świętować. Nie dziwią więc ekstatyczne teksty, podsumowania czy plebiscyty na których nagradza się swoich kolesi. Wszak to właśnie oni wygrali. Oni stali się beneficjentami układu z czerwoną zarazą, beneficjentami grubej kreski. Za to przyzwolenie na „amnestię” zostali dopuszczeni do konfitur. Korzystają ile się da. Ale przeciętny, szary Polak nie ma powodów do radości a co najwyżej do gorzkiego zapłakania.

Skoro o 4 czerwca mówimy to dużo ważniejszy i dużo więcej mówiący o obecnym stanie Polski był 4 czerwca ale roku 1992, kiedy to sejmowi chuligani pod przewodnictwem zdrajcy Lecha Wałęsy pod osłoną nocy dogadali się i obalili rząd Jana Olszewskiego, za ujawnienie tajnych współpracowników, konfidentów starego systemu obecnych w Parlamencie, w otoczeniu Prezydenta i wielu innych urzędach. Strach przed prawdą, przed utratą wpływów pchnął gangsterów w białych kołnierzykach do rozpętania medialnej nagonki, społecznej nienawiści do Antoniego Macierewicza czy właśnie Jana Olszewskiego. Jednak apogeum były nocne narady, pospieszne odwołanie Olszewskiego i powołanie na jego miejsce figuranta – miernego, ale wiernego Waldemara Pawlaka. W ten oto sposób, po raz kolejny zmarnowano szansę i dano kolejny życiodajny zastrzyk systemowi. Z każdym dniem, tygodniem, miesiącem i rokiem ta degrengolada postępowała i postępuje. Dziś pozbycie się komunistycznych wpływów w Polsce będzie dużo trudniejsze niż w 1989 czy nawet w 1992. Trudniejsze, ale nie niemożliwe. Warunkiem jest jednak pogłębiona refleksja i ostateczne wypowiedzenie posłuszeństwa obecnej klasie rządzącej.

4 czerwca nie powinien być dla Polaków powodem do świętowania a okazją do refleksji nad stanem Polski, powinien być naocznym dowodem jak można zmarnować wielką szansę na zmiany, jak nie należy sprzedawać własnych rodaków. 4 czerwca to synonim zdrady i warcholstwa a nie zwycięstwa i wolności. Czas sobie to uświadomić i przestać podążać jak stado baranów za oficjalną narracją czerwonych i różowych decydentów.