Feminizm to pojęcie, które wywowdzi się z języka łacińskiego. Konkretnie „femina” co oznacza po prostu kobietę. Do tego ruchu, odpowiedniejsze byłoby jednak odwołanie do „baby”. Bo wbrew pozorom kobieta a baba to nie całkiem to samo.

Wikimedia.com

Ruch feministyczny i przekaz jej działaczek pełen jest wewnętrznych sprzeczności. Zajmę się tu głównie naszymi polskimi, lokalnymi feministkami gdyż są one wyjątkowo pocieszne.

Idea feminizmu, zakłada jakieś mityczne „równouprawnienie”, o które czołowe działaczki toczą bitwę na śmierć i życie. Powodem ma być oczywiście rzekoma nietolerancja i dyskryminacja kobiet. Tymczasem w istocie feministki walcząc rzekomo z dyskryminacją kobiet, dyskryminują mężczyzn. Zacznijmy od tego, że pojęcie „równouprawnienia” kobiet i mężczyzn jest jakimś chorym wymysłem i bzdurą. Nie dlatego, że kobieta jest gorsza czy że jest podczłowiekiem a ze względu na fakt, że szacunek, poważanie i godność to prawa naturalne które nie powinny zależeć od płci czy rasy. Polskie prawo, podobnie jak każde inne to lepiej to znów gorzej, ale stara się chronić najsłabsze jednostki. Ale nie jako „mężczyzn” czy „kobiety” a po prostu jako „ludzi”. Wszelkie działania feministek, kolejne dokumenty, ustawy i projekty na rzecz „wyrównania” praw kobiet i mężczyzn to fikcja. Pod płaszczykiem wzniosłych haseł walczy się nie o równość, ale nadrzędność. I to nie jak głosi feministyczna propaganda o nadrzędność kobiet nawet a o nadrzędność i szczególną rolę wąskiej grupy tych „bab”, o których wspomniałem na samym początku felietonu. A dla pokazania hipokryzji, przykład oburzania się feministek na całowanie kobiety w dłoń. Zwyczaj moim zdaniem bardzo dobry, pokazujący szacunek mężczyzn do kobiet. Oczywiście nie każda kobieta musi to lubić, ale jakaś zajadła walka z tym, pokazywanie tego jako seksizm i staroświecki przejaw dominacji mężczyzn robi z feministek hipokrytów. Co jest lepsze i co jest przejawem szacunku mężczyzny do kobiety, skromny, delikatny pocałunek w dłoń, czy obmacywanie kobiety po tyłku podczas pierwszego spotkania? No Panie feministki?

Szacunek do osoby należy się bez względu na płeć czy rasę. Powinna ona przejawiać się w codziennym życiu, w najprostszych życiowych sytuacjach takie jak słownictwo, maniery i ogólnie całość relacji. Czymże są takie postulaty jak np. hasła o odblokowaniu zawodów kobietom (słynne reklamy z kobietami drwalami czy na maszynach rolniczych) czy o wymyślaniu na siłę żeńskich odpowiedników zawodów? Są feministycznym trollingiem, robieniem szumu, rozgłosu i sztucznych problemów. Ale po kolei. Nikt nie broni kobiecie iść z piłą czy siekierą do lasu i rąbać drzewo. Ale kobiety jako istoty inaczej skonstruowane, o innej fizyczności czy psychice lepiej odnajdują się w innych dziedzinach. I nie jest to z mojej strony przejaw seksizmu czy ulegania stereotypom, ale logiczne myślenie. Bo można to odnieść również do drugiej strony. Czy mężczyźni maszerują ulicami, domagając sie prawa do bycia „przedszkolanami” albo „położnymi”? Nie, bo po pierwsze nigdzie nie ma takiego zakazu a po drugie po prostu mężczyźni nie mają w większości predyspozycji do wykonywania takich zawodów. Czy nie lepiej, aby każdy skupił się na tym do czego ma predyspozycje? Czy naprawdę o przyjęciu do pracy powinna decydować płeć a nie indywidualne umiejętności? Czy to pozytywnie wpłynęłoby na jakość pracy? Wątpię. Apropo zawodów i prób rewolucji językowej. To już nie zasługuje na inne określenia jak hucpa czy idiotyzm. Co chcą udowodnić feministki każąc nazywając się „ministrami” czy „profesorkami”? Czy nie brzmi to komicznie i groteskowo? Oczywiście, że brzmi. Dla równowagi, Panie feministki – My mężczyźni również jesteśmy dyskryminowani. Dlaczego nie mówi się np. „przedszkolanek”? Hę? Ano może dlatego, że tradycja, w połączeniu z naturą i zdrowym rozsądkiem uporządkowała pewne kwestie i dziedziny. A idąc waszym tokiem „rozumowania”, popadamy w paranoję. Jak chcecie odmieniać np. „kierowcę” – „kierownica”? Tam, gdzie się dało tam żeńskie odpowiedniki są. A jeśli gdzieś ich, nie ma to znaczy że jakiś czas temu pewne osoby, po przeanalizowaniu pewnych spraw uznały, że tak być powinno. Jedni nadają się bardziej do jednych zawodów a drudzy do innych. I nie ze względu na „wyższość” jednej płci nad drugą. Bo ani kobiety, ani mężczyźni nie są „wyżej” w hierarchii społecznej. Żadna z tych dwóch płci, nie jest lepsza lub gorsza. Ale obie nie są równe. Bo nie mogą takie być. Obie są inne, wyjątkowe i niepowtarzalne. I rewolucja językowa nic tu nie zmieni. Wy jednak teraz próbujecie to wszystko rozwalić i wprowadzić chaos. Nie „tytuły” są najważniejsze, ale jakość pracy i to jakim człowiekiem się jest.

Walcząc z rzekomą nieolerancją i pogardą dla kobiet, panie feministki postulują „wyzwolenie” i seksualną rewolucję. Istotą tego ma być swoboda i dowolność w ilości stosunków seksualnych, mnogości partnerów, najczęściej „na raz” bez zobowiązań. Czy to jest przejaw walki o szacunek dla kobiety? Uprzedmiotowienie i sprowadzenie jej do obiektu seksualnego, swoistej „jednorazówki”? Takimi działaniami kobiety mają zasługiwać sobie na szacunek? Chyba są specjalne określenia na takie panie… Coś się to za przeproszeniem kupy nie trzyma jak zresztą większość feministycznych postulatów.

Istotną sprawą, budzącą gigantyczne kontrowersje jest również kwestia aborcji. Feministki, pod hasłami „wolności” domagają się prawa do uśmiercania niewinnych istot i to w wyjatkowo brutalny sposób. Tłumaczą to „prawem wyboru” i „decydowania o swoim ciele”. Ale przede wszystkim, mając w sobie inną istotę, maleńką i bezbronną nie odpowiadacie już tylko za siebie. To ciało, nie jest tylko wasze. Dzielicie je z innymi. I dlatego, nie możecie dowolnie tym ciałem „dysponować”. Nie jesteś w ciąży i chcesz uciąć sobie rękę? Tnij, nikt ci tego nie może zabronić. Ale jeśli nosisz w sobie dziecko, to nie możesz go tak po prostu „wyskrobać dla wygody. „Prawo jednego, powinno być ograniczone prawem drugiego.” Zwłaszcza, ze znów nie walczycie o prawa kobiet, ich dobro i prawo do decydowania o sobie, tylko tak naprawdę o wygodę wąskiej grupy „bab”, manifestujecie i tyranizujecie opinię publiczną. Nie chcecie „kłopotliwych ciąż”, to nie uprawiajcie seksu na prawo i lewo. Jak mawiała moja nauczycielka biologii, najlepszym środkiem antykoncepcyjnym jest „szklanka wody zamiast”. Nie jesteście w stanie brać odpowiedzialności za swoje czyny, to znaczy że nie jesteście dorosłe. A to znów prowadzić może do wniosków, że nie powinnyście same o sobie decydować jako osoby niedojrzałe zagrażacie nie tylko sobie, ale przede wszystkim innym.

Radykalny feminizm, nie ma nic wspólnego z walką o prawa kobiet. Najczęściej los i problemy zwykłych kobiet nic was nie obchodzą. Macie je w nosie. Waszym celem jest jedynie uprzywilejowana pozycja wąskiej grupy „bab”. Krzykliwych, hałaśliwych i po prostu szkodliwych. Każda normalna, zdrowo myśląca, racjonalna kobieta trzyma się od feminizmu z daleka. A to dlatego, że czyni on więcej szkody niż pożytku właśnie kobietom. Naraża je na śmieszność, stygmatyzację i posądzanie o nieczyste intencje. Swoją głupotą szkodzicie kobietom, no ale co was to obchodzi. Najważniejsze macie być wy i wasze wąskie „babskie” klany nie?

Na koniec taki akapicik, nie pozbawiony złosliwości z czego jakoś nie odczuwam żadnych wyrzutów sumienia. Założeniem feminizmu jest „wyzwolenie się spod jarzma męskiego”, „dominacji samców” i takie tam. Wbrew kolportowanym przez działaczki tego ruchu bzdurom o „nienawiści facetów do kobiet” tak naprawdę to właśnie nienawiść i pogarda „bab” dla mężczyzn doprowadziła do takich wynaturzeń. Gdzie szukać przyczyn tego zjawiska? Ano wystarczy spojrzeć na najbardziej wojownicze i radykalne feministki. Pani Bratkowska, Szczuka czy Środa. Delikatnie mówiąc urodą nie grzeszą a do tego co najważniejsze w głowie również w najlepszym wypadku pstro a często kompletnie pusto. Czy jakikolwiek mężczyzna dobrowolnie związałby się z takimi osobnikami? Najwyraźniej samotność niektórych pań, odrzucenie przez płeć przeciwną, doprowadziła do głębokich urazów w stosunku do mężczyzn. Wojowniczy feminizm jest wtórny i powstał niejako, po to by zemścić się na tych „bezdusznych facetach”. Ja jednak apeluję, drogie Panie proszę się nie zniechęcać. Negację zamienić na akceptację, zadbać o siebie, przekaz negatywny zamienić na pozytywny, otworzyć się i wasze życie od razu stanie się lepsze. A w najgorszym wypadku niech krzepi was słynny cytat, że: „każda potwora, znajdzie swojego adoratora”.