Dzisiaj, 18 czerwca, upływa 25 lat od drugie tury przekrętu zwanego pierwszymi wyborami w wolnej Polsce. Na to wielkie święto poszedł co czwarty Polak.
Mam nadzieję, że historia uczy czegoś więcej niż jednego: że nigdy, nikogo, niczego nie nauczyła. Czerwiec, przez nowy sejm, powinien być ogłoszony miesiącem nas, frajerów, ku pamięci czerwca 1989 roku. Co się wtedy wydarzyło? Jak to zwykle bywa, coś zupełnie innego niż pokazują politycy i dziennikarze głównego nurtu.
Prezydent Komorowski rocznicę wydarzeń 4 czerwca 1989 roku nazywa Świętem Wolności i pierwszymi demokratycznymi wyborami po drugiej wojnie światowej. Była to wolność i demokracja na 35%, ustalona przy suto zastawionym stole, na imprezie mocno zakrapianej wódką. Wódką pitą przez niedawnych oprawców z tymi, którzy do dzisiaj podają się za ich ofiary. Poniżej przypomnę jak wtedy zostaliśmy zrobieni w konia.
W sierpniu 1980 roku rozpoczęła się nowa jakość. Z pozoru drobna rzecz jak zwolnienie Anny Walentynowicz z pracy w stoczni, przelała czarę goryczy. Ludzie w Polsce zbuntowali się, po czym zobaczyli, że władza się zawahała i wtedy odkładana w nich żółć przez lata PRL-u znalazła rozlała się. Ta właśnie, błyskawicznie, drobny incydent lokalny, przerodził się w 10-milionowy ruch społeczny. Niestety, Solidarność zamiast przejąć władzę w sposób autorytarny, zaczęła bawić się w demokrację wewnętrzną, której koniec był widoczny wyraźnie na Zjeździe w sierpniu 1981. Wtedy Zagranica zobaczyła, że droga wybrana przez Solidarność głosami uczestników w dużej część delegowanych po linii SB, prowadzi do anarchii. Upewnili się, że konieczny jest plan B, prowadzący do uporządkowania sytuacji w Polsce. To był warunek konieczny zarówno dla tych na wschód od Polski jak i tych z Zachodu. Nikt z nich nie był zainteresowany trwaniem w klinczu w tej dość ważnej strefie w Europie.
Wschód z oczywistością a Zachód z wielką ulgą przyjęli decyzję o wprowadzeniu w Polsce 13 grudnia 1981 roku stanu wojennego, którego głównym celem było odcięcie głowy pannie „S”. W Polakach, zaskakujące wprowadzenie stanu wojennego 13 grudnia 1981, zakończyło gwałtownie stan euforii, a krwawą i zdecydowaną pacyfikacją strajku w kopalni „Wujek” trzy dni później skończył się definitywnie czas nadziei. Zaczęły się lata „wielkiej smuty”, które trwały do końca 1988 roku, do czasu, gdy gospodarka i finanse publiczne przez rządzących komunistów nie znalazły się na progu zapaści.
Główny cel wyznaczony przy wprowadzeniu stanu wojennego został osiągnięty w całości w kwietniu 1989 roku, kiedy to ogłoszono listy kandydatów Solidarności w wyborach wyznaczonych na 4 czerwca. Nazwiska kandydatów wskazywał i akceptował autorytarnie ośrodek decyzyjny zwany Komitetami Obywatelskimi, powołanymi wokół Lecha Wałęsy i pod jego formalnym kierownictwem, Była to grupa ludzi, mająca całkowitą kontrolę nad układaniem list na nadchodzące wybory i niemająca mandatu żadnego ze środowisk solidarnościowych. Pojawili się znikąd i ogłosili się jedynym głosem rozsądku w Polsce. Teraz wiemy nieco więcej i to „znikąd” jest zdecydowanie łatwiej ustalić, choć w wielu przypadkach brak twardych dowodów. Skutek jest jeden – dzięki tej operacji, Solidarność jako organizacja, nie miała nic do powiedzenia przy ustalaniu kandydatów do wyborów czerwcowych. Liderzy list w poszczególnych okręgach, w nagrodę, zostali sfotografowani z Lechem Wałęsą i używali tego zdjęcia na plakatach. Nastroje wtedy były takie, że koza, zdjęta z Lechem, umieszczona na plakatach i listach wyborczych, była w stanie dostać się do parlamentu.
Niezwykle szybko i sprawnie zostały powołane organy prasowe Komitetów Obywatelskich przy Lechu Wałęsie. Głównym organem była – powstała za pieniądze zza zachodniej granicy przeznaczone dla opozycji w Polsce – „Gazeta Wyborcza” pod redakcję Adama Michnika (pierwszy numer ukazał się 8 maja 1989 roku) oraz reaktywowany w czerwcu „Tygodnik Solidarność” pod redakcją Tadeusza Mazowieckiego. Jeden i drugi redaktor naczelny byli jednego pnia: pierwszy miał ojca i brata związanych mocno z systemem a drugi sam był z nim związany bezpośrednio już od czasów stalinowskich (wystarczy przypomnieć list oskarżający biskupa Kaczmarka podpisany przez Mazowieckiego).
Muszę przypomnieć, że na listach rządowych znaleźli się kandydaci PZPR, ZSL, SD oraz z takich organizacji jak: Unia Chrześcijańsko-Społeczna, Stowarzyszenie PAX czy Polskiego Związku Katolicko-Społecznego. Już wtedy organizacje mające w nazwie katolickie lub chrześcijańskie były oszustwem.
Wszystko było dogadane z komunistami podczas obrad Okrągłego Stołu rozpoczętych oficjalnie na początku lutego 1989 roku. Obrady oficjalne okrągłego stołu pominę jako mało istotne, natomiast warto wspomnieć gdzie zapadały główne decyzje, które nam ogłaszano jako ustalenia okrągłostołowe. Prawdziwe obrady odbywały się przy stole tradycyjnym i zupełnie gdzie indziej. Główne decyzje zapadały przy mocno zakrapianej alkoholem, części odbywającej się regularnie w Magdalence, już od września 1988 roku. Tam właśnie ustalono, że wybory do władz ustawodawczych Polski odbędą się 4 czerwca 1989, podział mandatów do sejmu będzie ściśle określony w okręgach wielomandatowych, natomiast do senatu wybory będą całkowicie wolne w okręgach jednomandatowych. Ustalono, że spośród 460 posłów na sejm, 425 będzie wybranych w okręgach dwu- do pięciomandatowych, a 35 z tzw. listy krajowej, z czego strona opozycyjna otrzyma 161 mandatów, co da 35% ogółu. By wyglądało to interesująco dla zwolenników |Solidarności, zgodzono się na to, by wybory do senatu odbyły się bez parytetów. Rządowi mogli sobie na to pozwolić, ponieważ zagwarantowali sobie większość konstytucyjną w sejmie. Ustalili tam także, że wybór prezydenta odbędzie się poprzez głosowanie na wspólnym posiedzeniu sejmu i senatu, gdzie przy maksymalnie niekorzystnym dla rządzących scenariuszu mieli 299 mandatów, czyli 53% Zgromadzenia Narodowego.
Jeszcze przed wyborami zaczęły się rozchodzić w społeczeństwie informacje o porozumieniu ofiar z oprawcami a ich potwierdzenie uzyskano przy wystawieniu po stronie opozycyjnej kandydatów, których często ludzi kompletnie nie znali, natomiast całkowitym pomijaniu tych, którzy cieszyli się wielkim zaufaniem. Skutek tego był taki, że 4 czerwca 1989 roku, w tzw. pierwszych wolnych wyborach będących świętem demokracji wzięło udział zaledwie 62% wyborców.
Ze względu na nie rozstrzygnięcie sporej części mandatów (kandydaci musieli uzyskać większość ponad 50% głosów ważnych), oraz wykreślenie niemal w całości listy krajowej wybory musiały mieć swoją kontynuację w drugiej turze wyznaczonej na 18 czerwca. Taki scenariusz nie był uwzględniony w ordynacji wyborczej i dokonano kolejnego oszustwa. 12 czerwca 1989 roku, podczas trwania wyborów, Rada Państwa, z pogwałceniem wszelkich norm prawnych, dekretem, zmieniła ordynację wyborczą. Odbyło się na wniosek koalicji rządowej za pełną zgodą opozycji solidarnościowej. Zgodę opozycja tłumaczyła tym, że umów należy dotrzymywać. Skutek był taki, że w drugie turze wzięło udział zaledwie 25% uprawnionych do głosowania. Była to absolutna klęska demokracji i wiary w realne zmiany.
Dalsze decyzje to tylko konsekwencja wcześniejszych działań. 19 lipca 1989 roku pierwszym Prezydentem wolnej Polski został główny odpowiedzialny za ostatnie lata PRL-u, gen. Wojciech Jaruzelski. Natomiast kilkanaście dni później, 2 sierpnia, gen. Czesław Kiszczak, główny organizator stanu wojennego i biesiad w Magdalence, został premierem pierwszego rządu wolnej Polski.
Tak właśnie, my Frajerzy, 25 lat temu, zostaliśmy oszukani w najbardziej bezczelny sposób, jaki można sobie wyobrazić. Finałem wszystkiego była wypowiedź w telewizyjnym programie aktorki Joanny Szczepkowskiej, wygłoszona 28 października 1989 roku: „Czwartego czerwca skończył się w Polsce komunizm”. Teraz wiem, że był to program satyryczny.