Wydawałoby się, że na polskiej scenie politycznej wydarzyło się już naprawdę wszystko. Były erotyczne gumowe akcesoria, broń, przebieranki, publiczne spożywanie procentowych „małpek”, wzajemne oskarżenia wszelakiej maści oraz (jak wskazują pewne źródła) baba z jajami. Okazuje się jednak, że polska polityka wypełni każdą niszę, której nie uda się w porę zarezerwować grupom kabaretowym. Mało tego! Okazuje się również, że w polskiej polityce nie wystarczy już sięgnąć po dziadka z Wehrmachtu – trzeba szukać dalej, kopać głębiej… aż po Grunwald.

Właściwie nie wiem jak nazwać deklarację posła Niesiołowskiego. Otóż nasz drogi Stefan, w wywiadzie dla Superstacji oznajmił: „Mój przodek negocjował pod Grunwaldem z Krzyżakami w imieniu Jagiełły”. Żeby być w pełni uczciwym – cytuję całość: „To jest herb Korzbok. Stary, bo z XIII wieku, trzy karpie. Na niektórych tarczach jesiotry, ale prawidłowo: trzy karpie na złotym tle. Herb wywodzi się ze Śląska. Piotr Korzbok był negocjatorem w imieniu Jagiełły. Negocjował z wielkim mistrzem pokój. Wynegocjował rozejm, tylko jak wiadomo, wojna w końcu wybuchła”. Efekt tej wypowiedzi był dość łatwy do przewidzenia – lawina uszczypliwych komentarzy. Wieść dotarła nawet na Służewiec i jeśli ufać relacjom – rżenie koni dało się słyszeć aż na krańcach stolicy.

Muszę z pełną powagą przyznać – inwencji i kreatywności posłowi Niesiołowskiemu nie brakuje. Ale co tam, pobłądźmy myślą także i my! Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie ten dzień. 15 lipca A.D 1410…

Jest ciepły poniedziałkowy poranek, król Władysław Jagiełło szykuje się na jedną z największych bitew w historii średniowiecza. Z dala daje się słyszeć nerwowe, nierównomierne tupanie i szczęk zbroi. Do namiotu (mimo próbującej zatrzymać intruza straży – nie mylić z „marszałkowską”) wpada zdyszany szlachcic – Piotr Korzbok (przodek Stefana) i od progu oznajmia wyraźnie podniesionym głosem „Jaśnie Wielmożny Królu, ten cholerny pisowski motłoch się buntuje! Że nie będzie walczył! Że głodni! Dasz Królu Wiarę?! Królu złoty! Za mojej młodości to żadna mirabelka ziemi nie dotknęła! Żadna – bo spadającą żeśmy w locie zjedli! A tu!? Po lasach i w rowach pełno szczawiu a ten załgany obrzydliwy kaczystowski obłudnik śmie mówić, że go w wojsku źle karmią! I żeby tego mało było – rozsiewa wśród szlachty parszywe plotki jakobyś Wielmożny Panie miał dziadka na służbie w Zakonie! Panie ja tu wyczuwam pisowski, lizusowski spektakl!”. Król Władysław znając już iście południowy temperament Piotra odczekał chwilę (aby krew zdążyła odpłynąć z mózgu współrozmówcy) zamyślił się, po czym z rozwagą odrzekł – „Wiem ja mości Piotrze, że duszę masz niecierpliwą. Jeśli chodzi o mnie – nie pragnę ja wojny ale i unikał jej nie będę. Aby ostudzić Twoje myśli – mam ja dla Ciebie zadanie – Jedźże do obozu mistrza Krzyżackiego Ulricha jako poseł i spróbuj rozmówić się z Zakonem by wspólnie odrzucić wojenne myśli i oszczędzić chrześcijańską krew”. Piotr zaniemówił, lekko pobladł, potem mocno zarumienił się ze złości i wybuchł słowami – „Królu! Ja tę małpiarnię widziałem. Kawałek tego bagna przyszedł do Polski! Część z tych, którzy stoją tam i rzekomo pilnują krzyża, to rzeczywiście kandydaci do kliniki psychiatrycznej. Ostatnia stacja tej ich procesji to Tworki! Nie warto frustratów komentować. To temat dla psychoanalityka. Takimi sprawami można się zajmować w kategoriach psychologicznej traumy, którą ten pan odkąd przestał być mistrzem Krzyżackim, przeżywa! Panie! To moralny karzeł! To jest karaluch! Plugawy i obrzydliwy! Żałosna, sfrustrowana pisowska kreatura, z którą nie rozmawiam! Nie rozmawiam z nim! Powiedziałem!!!” – po czym wybiega z namiotu ocierając z ust „pianę miłości”, która zwykła pojawiać się po każdym przemówieniu…

Muszę przyznać – wzruszyłem się. W przypływie szczerości – przyznaję – kocham polską scenę polityczną. Nie za skutki głosowań, które dzień dnia odczuwam ale za tę nutę szaleństwa, która wzburza się złowrogo i śmiesznie zarazem.