Tomasz Terlikowski naruszył dobra osobiste Anny Grodzkiej – taki nieprawomocny wyrok wydał warszawski sąd. Od teraz nie wolno publicyście mówić o posłance per „Krzysztof”. Oznacza to de facto, że każdy, kto o Annie Grodzkiej powie „Krzysztof Bęgowski” (tak nazywała się ta osoba wcześniej), może naruszyć dobra osobiste osoby transseksualnej. Pod męskimi inicjałami figuruje zresztą osoba związana ze służbami PRL.
Sędzia Danuta Kowalik stwierdziła, że mówienie o Annie Grodzkiej jako o Krzysztofie Bęgowskim oraz przypominanie tej osobie o tym, że tak się nazywała, jest naruszaniem dóbr osobistych.
Zwracanie się w ten sposób do osoby transseksualnej, która odrzuca płeć męską, jest niedopuszczalne – powiedziała sędzia Danuta Kowalik.
Ponadto sędzia zaprzeczyła sama sobie. Uzasadniając orzeczenie powiedziała, że prawo chroni dobra osobiste osób tzw. transseksualnych. Potem jednak powiedziała, że w prawie takiego zapisu nie ma, lecz jest orzecznictwo.
Tomasz Terlikowski dostał także zakaz używania w przyszłości podobnych określeń na Annę Grodzką. Sąd natomiast odrzucił ze strony powódki roszczenie finansowe w wysokości 30. tys. zł. na rzecz fundacji Transfuzja.
Co w istocie oznacza ten wyrok? Otóż oznacza on – ni mniej ni więcej – tylko powrót lewackiej cenzury. Od teraz politycy lewicy będą mieli placet na wypowiadanie każdej bzdury na temat transseksualizmu, a gdy ktoś będzie chciał przypomnieć, że wyrok sądu nie zmienia genów, że tożsamość płciowa to także geny, i że operacyjnie nie da się ich zmienić, będzie można ich skazywać, o ile odniosą się do konkretnej osoby (nawet jeśli ona sama uczyniła swoją prywatność przedmiotem debaty publicznej). Wyrok tej jest także niebezpiecznym ograniczeniem wolności słowa i uznaniem, że polityk nie może być oceniany za działania, które podejmuje w przestrzeni publicznej – napisał na portalu Fronda Tomasz Terlikowski.
Na podstawie: niezalezna.pl/fronda.pl