Jeżeli PiS chce odzyskać władzę w Polsce to musi grać do końca. Teraz rośnie im w sondażach, zdobywają kolejne przyczółki (wczoraj wspólnie z Prawicą Rzeczypospolitej – Podkarpacie), ale to nie znaczy, że musi się to przełożyć na ostateczny sukces.

Należy sobie odpowiedzieć na pytanie – co najbardziej motywuje Polaków do głosowania na daną partię? To, że zagłosują przeciw komuś. Oczywiście obecnie są duże szanse, że PiS wygra, bo ludzie zagłosują na tą partię, żeby odepchnąć od władzy Platformę. Jeżeli jednak partia rządząca będzie w takim jak teraz tempie tracić poparcie to już niedługo może się okazać, że PiS będzie prowadził z dużą przewagą w sondażach.

Tutaj należy zwrócić uwagę, że elektorat partii, która wyraźnie prowadzi w sondażach może się mniej zmobilizować do pójścia na wybory niż elektorat partii, która jest na drugim miejscu (pierwsi zakładając, że partia prowadząca w sondażach i tak wygra, drudzy mając nadzieję, że ich głos jednak temu zapobieży).

Pewnie wiele osób sobie teraz pomyśli – PO przecież się skompromitowała, kto na nią zagłosuje? Po pierwsze: w zakładach karnych Platforma nadal ma wysokie poparcie, choć już nie największe, ale drugie za Ruchem Palikota, po drugie: na prawdę nie jest trudno, nawet tak skompromitowanej partii jak PO za pomocą sprytnych zagrywek PR-owych omotać społeczeństwo.

Inną kwestią jest to jakie/czy to PO będzie największym zagrożeniem PiS-u w najbliższych wyborach do Sejmu. Zarówno Jarosław Kaczyński, jak i Donald Tusk wiedzą dobrze z doświadczenia, że jak jakaś partia się kompromituje to po prostu się ją rozwiązuje i zawiązuje nową pod inną nazwą.

Metafora, której użyłem we wstępie oznacza, że działacze i sympatycy PiS-u, jeżeli chcą, żeby ich partia wygrała nie moga się przesadnie ekscytować wzrostem poparcia w sondażach, a nawet zdobywaniem kolejnych przyczółków w regionach. Każda tendencja może się odwrócić, a kolejne wybory może wygrać i PiS i PO i jakaś nowa partia złożona z byłych członków którejś z tych partii (lub obu po trochę).