W jednym z ostatnich numerów tygodnika Do Rzeczy ukazał się artykuł redaktora Gościa Niedzielnego Jacka Dziedziny, który polemizował w nim z artykułem Sławomira Cenckiewicza nt. Soboru Watykańskiego II. Po jego uważnym przeczytaniu nie mogłem pozostawić tego bez komentarza i postanowiłem podjąć własną polemikę z tekstem pana Dziedziny. Jednak nie w kontekście jego dyskusji ze Sławomirem Cenckiewiczem tylko w kontekście jego stosunku do tzw. katolickich tradycjonalistów, czemu daje wyraz w niemal każdym akapicie.
Nie będę specjalnie wnikał w kwestię udziału radzieckiej agentury w obradach soborowych. Trzeba jednak pamiętać przy tym, że wszyscy ( co do jednego ) prawosławni biskupi patriarchatu moskiewskiego obecni na Soborze byli nie tyle agentami co wysoko postawionymi oficerami KGB. To jest fakt, jednak rzeczywiście nie dopatrywałbym się jakiegoś ich szczególnego wpływu na kształt dokumentów soborowych, ponieważ te były akurat inspirowane przez zupełnie inne środowisko równie mocno wrogie Kościołowi Katolickiego jak bolszewicy.
Redaktor Dziedzina stawia zarzut w swoim tekście dr Cenckiewiczowi, że w wyniku lektury jego artykułu można odnieść wrażenie, że „Vaticanum II stało się źródłem kryzysu Kościoła i samo w sobie było zerwaniem z jego tradycją.” No ale przecież taki jest stan faktyczny! Tu akurat dr Cenckiewicz ma rację. Wystarczy spojrzeć tylko do dokumentów soborowych i zauważymy, że otwierają one furtkę dla wszystkich posoborowych zmian. Sobór należy oceniać po jego owocach, a te niestety są zgniłe i robaczywe. To właśnie dokumenty soborowe sugerują zupełnie nową definicję Kościoła, wprowadzają zmiany w podejściu do innych wyznań chrześcijańskich oraz religii niechrześcijańskich i tym samym rozmiękczają Kościół od środka. Nie trudno dostrzec jakie owoce przyniosły posoborowe zmiany, gdyż to właśnie od czasu Soboru ma miejsce postępująca masowa apostazja, rozluźnienie dyscypliny kościelnej, pojawiają się różne teorie synkretyczne nazywane eufemistycznie „ekumenicznymi”, po Soborze pojawiła się zdeformowana liturgia, ministrantki, zaniechanie misji i tak by można jeszcze długo wymieniać.
Autor artykułu nie omieszkał wspomnieć niepopularnych tradycjonalistów, pogardliwie przez niego nazywanych „lefebrystami” i stawia im zarzut, że dla nich „Magisterium Kościoła zatrzymało się na roku 1962, a zaczęło chyba dużo później niż czasy ojców Kościoła, o Ewangeliach nie mówiąc.” Te słowa można potraktować wyłącznie jako jawną kpinę, złośliwość i przejaw braku orientacji w temacie. Osobiście nie znam ani jednego tradycjonalisty, dla którego Magisterium Kościoła zatrzymałoby się na roku 1962. Ono może w dalszym ciągu się rozwijać, ale nie może stać w sprzeczności z dotychczasowym! I w tym właśnie tkwi istota sporu. Gdyby redaktor Dziedzina był choć trochę zorientowany w poglądach tradycjonalistów, to szybko ku własnemu zdumieniu odkryłby, że bardzo często powołują się na autorytet ojców Kościoła i świętych z pierwszych wieków, a nie tylko na autorytet papieży z przełomu XIX i XX wieku. Ich poglądy są także głęboko osadzone w Ewangelii, którą pan Dziedzina sprawia wrażenie, jakby znał ją tylko pobieżnie.
Następnie przytacza poprzednie sobory i „opisy sporów, także o sprawy fundamentalne – na przykład między św. Piotrem a św. Pawłem, można znaleźć w Nowym Testamencie.” Przytoczony spór z Dziejów Apostolskich był właściwie nie tyle między śww. Piotrem i Pawłem co bardziej między św. Pawłem a św. Jakubem – zwanym także Bratem Pańskim, pierwszym biskupem Jerozolimy. Dotyczył on sprawy narzucenia nowo-nawróconym poganom tradycji żydowskich takich jak obrzezanie, koszerność, żydowskie święta etc. Apostoł Jakub chciał, aby nawróceni poganie stali się najpierw Żydami, a potem przyjęli chrzest i zostali chrześcijanami. Sprzeciwiał się temu św. Paweł, który chciał ich od razu chrzcić bez nakładania na nich żydowskich tradycji. Ostatecznie została przez Kościół przyjęta wykładnia św. Pawła, przez którą nastąpiło pozorne zerwanie z tradycją Starego Testamentu i dlatego dzisiaj chrześcijaństwo mylnie jest nazywane nową religią, która miała wyrosnąć z judaizmu, ale jest to temat na oddzielny wykład. Natomiast co do samych sporów soborowych, to takie oczywiście miały w przeszłości miejsce, ale były to zawsze spory dogmatyczne, a Sobór Watykański II przecież nie stawiał sobie za cel ogłaszanie nowego dogmatu. Najbardziej awanturniczym Soborem w przeszłości był tzw. sobór zbójecki, który ostatecznie został unieważniony i nie jest zaliczany do liczby Soborów Kościoła, gdyż uczestniczyła w nim zaledwie garstka biskupów, jego postanowienia zostały uchwalone siłą przy spacyfikowaniu przeciwników. Zresztą wszystkie te uchwały zostały zniesione przez Sobór Chalcedoński. Jednak jak już sięgamy pamięcią do soborów pierwszych wieków, to daje się zauważyć pewna prawidłowość. Mianowicie spór dogmatyczny zawsze kończył się całkowitym zwycięstwem jednej z „frakcji”, przeciwnicy natomiast byli uznawani za heretyków i automatycznie wykluczani z Kościoła. Nie inaczej było po Soborze Watykańskim I, kiedy to stronnictwo, które nie godziło się na nowy dogmat o nieomylności papieskiej, opuściło Kościół, od tej pory nazywając się starokatolikami. Natomiast uchwały takiego Soboru Trydenckiego były przyjmowane przy pełnej zgodzie ojców soborowych.
W dalszej części swego artykułu redaktor Dziedzina, podobnie jak wszyscy moderniści, posoborowcy i inni wojtylianiści i kremówkowicze, utyskuje, że schematy dokumentów soborowych zostały przygotowane przez rzymskich kurialistów i liczyli, że zostało szybko przyjęte. Tylko że treść owych schematów była całkowicie (!) zgodna z Magisterium Kościoła i odzwierciedlały jego dotychczasowe nauczanie. Warto w tym miejscu dodać, że członkiem jednej z komisji przygotowującej schematy był nie kto inny tylko sam abp Marcel Lefebvre we własnej osobie. Aby było jeszcze ciekawiej, to właśnie jeden z biskupów z tzw. grupy Renu ( frakcji modernistycznej ) otwarcie zaprotestował przeciwko dyskutowaniu wcześniej przygotowanych schematów i to właśnie na jego wniosek powołano nowe komisje, które miały przygotować dokumenty soborowe od nowa.
Dalej możemy w rzeczonym artykule przeczytać, że konstytucja Gaudium et spes potępia komunizm ale nie wprost. Czytamy w niej dokładnie co następuje: „Potępia się natomiast wszelkie formy ustroju politycznego, panujące w niektórych krajach, które krępują swobodę obywatelską lub religijną, mnożą ofiary namiętności i przestępstw politycznych.” Według redaktora Dziedziny słowa te mają odnosić się do komunizmu. Tylko że tak dziwnie się składa, że słowa zawarte w tym dokumencie równie dobrze można odnieść do Hiszpanii czasów generała Franco czy też Portugalii Salazara – chyba jedynych ówczesnych przywódców, którzy próbowali choć w pewnym stopniu odbudować w Europie Christianitas i właśnie w tym celu zwalczali lewicową opozycję, głównie komunistów, którzy są odpowiedzialni za liczne zbrodnie podczas wojny domowej w Hiszpanii oraz w Europie Wschodniej. W Hiszpanii i Portugalii religią państwową był katolicyzm i całe narody były wychowywane w duchu katolickim właśnie. Kosztem innych wyznań. Co by nie mówić „swobody” religijne i obywatelskie w ówczesnej Portugalii czy Hiszpanii nie istniały. Jednak jak widać Sobór Watykański II bardziej troszczył się o inne religie niż o swoich własnych wiernych i ich wychowanie.
Dobrze że autor wspomina, że na Soborze były obecne frakcje, które „naiwnie wierzyły” w możliwość dialogu z komunizmem. Ta naiwność jest warta podkreślenia. Dalej czytamy, że ekumenizm Jana XXIII i ojców soborowych miał być środkiem do zjednoczenia chrześcijan. Tylko nie przeczytamy już, że Kościół przez całe wieki próbował wprowadzić w życie słowa Chrystusa „aby byli jedno”. Kościół Katolicki zawsze był ekumeniczny i zawsze wzywał tych chrześcijan, którzy go opuścili, aby wrócili i pojednali się z Kościołem. Znajdowało to swój wyraz chociażby we wszelkich uniach od unii florenckiej począwszy ( 1439 ), na unii w Alba Julia ( 1700 ) skończywszy, choć wschodnie Kościoły Katolickie powstawały także później, np. Melchicki Kościół Katolicki ( 1729 ) czy Bułgarski Kościół Katolicki ( 1861 ). Kościół Katolicki zawsze nauczał, że Kościół Chrystusowy = Kościół Katolicki, natomiast dokumenty soborowe zmieniają tę definicję, podając, że „Kościół Katolicki zawiera się w Kościele Chrystusowym”, czyli według tych dokumentów Kościół Chrystusowy > Kościół Katolicki. To jest fundamentalna różnica, którą Sobór wprowadził, tym samym podważając wcześniejsze nauczanie Kościoła. W związku z tym zaniechano misji i wzywania do powrotu do Kościoła, a rozpoczęto „dialog ekumeniczny”. Także to nie „zła interpretacja radykalnych modernistów” tylko same dokumenty Soboru stoją za współczesnym fałszywym ekumenizmem. Autor nazywa w swoim tekście ekumenizm „dążeniem do jedności chrześcijan”. Tylko czy aby na pewno tym właśnie jest? To dlaczego są podejmowane wszelkie inicjatywy ekumeniczne z udziałem wyznawców judaizmu, islamu, hinduizmu, buddyzmu, zaratusztrianizmu, szintoizmu, animistów i afrykańskich czcicieli węży? Na to pytanie szczerze chciałbym poznać odpowiedź.
Nie chciałbym zupełnie krytykować artykułu redaktora Dziedziny i muszę uczciwie zgodzić się także z jeszcze jedną rzeczą. Mianowicie że „to nie Sobór nakazał niszczyć stare ołtarze, pogardliwie traktować łacinę albo czytać Małego Księcia zamiast Ewangelii.” Rzeczywiście w dokumentach soborowych nie znajdziemy większych nowości dotyczących liturgii a już na pewno żadnej regulacji prawnej dla Novus Ordo Missae, który został skodyfikowany dopiero po Soborze przez komisję jednej z watykańskich dykasterii i wprowadzony 5 lat po Soborze.
Redaktor Dziedzina kończy swój tekst słowami „wystarczy jednak sięgnąć do dokumentów soborowych, by przekonać się jak mocno osadzony w tradycji Kościoła był Sobór Watykański II.” To zdanie brzmi jak żart. Jak jawna kpina z czytelnika. Ja w pełni rozumiem, że z dzisiejszej perspektywy posoborowej pożogi dokumenty soborowe sprawiają wrażenie „mocno osadzonych w tradycji Kościoła”, ale jak głosi ludowe porzekadło „im dalej w las tym więcej drzew”.
I tak deklaracja Nostra aetate nie potępia, a wręcz afirmuje fałszywe religie, dodatkowo deklarując, że Kościół darzy je szacunkiem i „nic nie odrzuca z tego, co w religiach tych prawdziwe jest i święte”. Aż chce się przypomnieć słowa apostoła Pawła „co ma wspólnego Chrystus z Belialem?”. Jednocześnie ta deklaracja podaje, że Żydzi wcale nie są winni śmierci Chrystusa oraz aby nie nauczać o Żydach i judaizmie niczego, co byłoby sprzeczne z prawdą Ewangelii. Czyli z jednej strony Nostra aetate zaprzecza, aby to faryzeusze – przodkowie współczesnych talmudystów, mieli wywierać naciski na Piłata w sprawie ukrzyżowania ich własnego Mesjasza i z tego tytułu byli odpowiedzialni za Jego śmierć, a z drugiej wzywa nas, aby tego właśnie nauczać ( niczego co byłoby sprzeczne z prawdą Ewangelii ). Ta deklaracja przeczy sama sobie i jest dokumentem schizofrenicznym.
Następnie dekret Unitatis redintegratio, czyli dekret o ekumenizmie, wyraża całkowitą afirmację ruchu ekumenicznego ( wymysł protestancki – warto dodać ) i całkowicie podważa niepisany dogmat „extra Ecclesia salus nulla” – poza Kościołem nie ma zbawienia. Odrzuca zupełną tożsamość pojęć „Kościół Chrystusowy” oraz „Kościół Katolicki”, co jest zaprzeczeniem dotychczasowej nauki Kościoła. Poza dekret uznaje wspólną odpowiedzialność za utratę jedności zarówno członków Kościoła jak i innych wspólnot chrześcijańskich. Do czasu Soboru Kościół nauczał, że heretycy i schizmatycy opuścili Kościół. Jakby tego było mało, dekret uznaje „elementy prawdy i dobra” w innych wspólnotach chrześcijańskich, które według dekretu mają pozwalać na pewne działanie zbawcze, choć w ograniczonym zakresie. Czyli według tego dekretu aby zostać zbawionym nie trzeba być katolikiem. Zupełnie co innego mówił choćby św. Cyprian z Kartaginy – męczennik, św. Fulgencjusz, św. Ambroży, św. Atanazy Wielki i inni wielcy święci. Poza tym co mają oznaczać „elementy prawdy i dobra”?? Przecież już samo sformułowanie „elementy prawdy” jest absurdalne i wewnętrznie sprzeczne. I piewcy posoborowia dzisiaj powtarzają nam tę frazę wytrych ( „elementy prawdy” ) … i nikt im się w twarz nie śmieje! To jest najsmutniejsze. Jak poucza nas mądrość ludowa – każda półprawda jest całym kłamstwem. Jakoś ojcom soborowym już chyba przestały przeszkadzać rozmaite herezje obecne po dziś dzień w protestanckich sektach. Mówiąc bardziej obrazowo, według dekretu Unitatis redintegratio można „być trochę w ciąży”.
Ponadto konstytucja Lumen gentium wprowadziła zasadę kolegialności z tzw. konferencjami biskupów na czele. Owa kolegialność stała się w praktyce instrumentem nieposłuszeństwa wobec papieża, że wspomnę tylko sprawę papieskiego Motu proprio: Summorum pontificum zezwalającego na nieograniczone odprawianie przez wszystkich katolickich kapłanów Mszy św. Piusa V. Krajowe episkopaty wówczas zaczęły redagować własne instrukcje mocno ograniczające lub wręcz uniemożliwiające wejście w życie papieskiego dokumentu na terenie ich diecezji. Papież Benedykt XVI wówczas zupełnie jasno wyraził swoją wolę, która powinna zostać bezwzględnie spełniona i to bez gadania w myśl maksymy – Roma locuta causa finta. Jednak biskupi w niektórych krajach, w tym także w naszej ojczyźnie, próbowali niejako udaremnić zamiary papieża.
Wreszcie deklaracja Dignitatis humanae która wprowadziła do nauczania Kościoła pojęcie „wolności religijnej”. Jest to ta sama „wolność religijna”, która wprowadziła Rewolucja Francuska. Jeszcze w trakcie obrad soborowych było na świecie kilka państw, które miały wpisany do konstytucji katolicyzm jako jedyną religię uznawaną przez państwo, gdzie wszystkie dzieci i młodzież były wychowywane w duchu katolickim. Jednym z nich była np. Kolumbia. Jednak w wyniku nacisków watykańskich te państwa ( choć na szczęście nie wszystkie, Deo gratias! ) usunęły ze swoich konstytucji zapisy dotyczące religii panującej. Prezydent Kolumbii podczas procesu tej przymusowej sekularyzacji instytucji państwa miał łzy w oczach. Tak oto dokonała się wewnątrzkościelna Rewolucja Francuska, która przyniosła opłakane skutki. Właśnie dlatego katoliccy tradycjonaliści tak protestują przeciwko soborowej „wolności religijnej”. Tym bardziej że owa wolność religijna oznacza także wolność OD katolicyzmu.
Podsumowując, gdyby Sobór Watykański II nie został zwołany, to do tragedii posoborowia nigdy by nie doszło. Zmiany inspirowane dokumentami soborowymi rozmydliły nauczanie Kościoła, a herezja ekumenizmu zaczęła wprowadzać pewien synkretyzm religijny, zwłaszcza w umysłach młodych, niczego nie świadomych katolików.