Foto: Wikimedia Commons

Przeżyłem szok. Chyba nie tylko ja. Człowiek którego szanuję i poważam, którego uważam za autorytet według tygodnika „Do Rzeczy” był tajnym współpracownikiem SB. Mało tego, z tekstu Cenckiewicza i Woyciechowskiego wyłania się obraz profesora jako ambitnego, nadgorliwego kapusia donoszącego na każdego i na wszystko – nawet w sprawach o które SB rzekomo nie prosiła.

Intrygujące są „wyjaśnienia” autorów dlaczego sprawę ujawniają dopiero teraz – choć jak sami piszą wiedza o tych materiałach ujrzała światło dzienne już w 1999 a w ciągu kilku ostatnich miesięcy z teczką zapoznawali się dziennikarze innych tygodników. Otóż panowie Cenckiewicz i Woyciechowski piszą: „Bezpośrednią inspiracją do przygotowania tekstu były dwie okoliczności: wyjątkowa aktywność medialna prof. Kieżuna, którą umożliwiły mu zwłaszcza prawicowe media, oraz postawa tych którzy znając prawdę o jego uwikłaniu w kontakty z SB, w dalszym ciągu kreowali jego wizerunek bez skazy”. Pierwsza część „tłumaczenia” brzmi jak klasyczna zazdrość. Czyżby panowie historycy pozazdrościli „medialnej aktywności” i popularności? Aż tak ich to uwiera? Takie parcie na szkło i frustracja, że oni sami tak często w mediach nie mogą brylować?

Co równie ciekawe, we wstępniaku naczelny „Do Rzeczy” sam sobie zaprzecza. Pisze bowiem: „A jednak po rozmowie z historykami, Sławomirem Cenckiewiczem i Piotrem Woyciechowskim nie było wątpliwości, że odkryte przez nich i zbadane dokumenty przekazują inny obraz rzeczywistości, niż ten do którego przywykłem” by w następnym zdaniu napisać: „Jeśli poczynione przez nich ustalenia są prawdziwe, to nie sposób uniknąć wniosku że prof. Kieżun uwikłał się w ten rodzaj działalności, który musi zostać potępiony”. Czyli co, Lisicki „nie ma wątpliwości” ale jednocześnie poddaje w wątpliwość prawdziwość dokumentów?? Rozdwojenie jaźni? I wreszcie, skoro jak wynika ze słów samego naczelnego NIE MA ON PEWNOŚCI co do prawdziwości dokumentów obciążających profesora to jakim prawem pozwala na ich zamieszczenie w tygodniku?

Sam oskarżony wszystkiemu zaprzecza. Odpowiada na zarzuty w obszernym oświadczeniu, które zamieszono w tym samym numerze tygodnika. W skrócie: Zdaniem profesora tekst Cenckiewicza i Woyciechowskiego to kłamstwo. Kieżun mówi, że po pokazaniu mu dokumentów przez Woyciechowskiego chciał się zastrzelić. Wyjaśnia też, że współpracował Amerykanami co doprowadziło do zainteresowania się jego osobą przez SB. O autolustrację jednak były Powstaniec nie wystąpi. Jak sam mówi: „O nic nie będę występował”. „Nie będę tracił na to ostatnich lat swojego życia. Mam jeszcze swoje plany, pisze książki. Gdybym był o 10 lat młodszy, to tak”. 

Nie ulega wątpliwości, że jeśli profesor Kieżun donosił SB to jest to przykre i zasługuje na naganę. Jednak patrząc na rozchwianie Lisickiego skłaniam się ku temu, by uwierzyć profesorowi w Jego wersję.

Jest coś jeszcze. Otóż profesor w lipcu tego roku w bardzo ostrych słowach skrytykował pseudo historyczne wypociny Zychowicza i Ziemkiewicza – związanych z „Do Rzeczy”. Zdaniem byłego Powstańca Warszawskiego – książka Ziemkiewicza oceniająca ten wielki zryw wpisuje się w „zohydzanie polskiej historii”.  „Obłęd44” został natomiast oceniony jako „książka nieodpowiedzialna”. Wszystkim autorom piszącym „alternatywną historię” Kieżun zarzucił „nieznajomość rzeczywistości”. Czyli co, panowie niepokorni strzelili focha bo ktoś śmiał ich skrytykować?A może dopięli swego? Bo profesor zapowiedział: „Powiedziałem, że trzeba budzić w tej chwili uczucie patriotyzmu, bo Polska ginie. My jesteśmy zagrożeni tak samo przez Putina, jak byliśmy przez Hitlera. Wszędzie udawało mi się wywołać entuzjazm, szacunek dla Powstania Warszawskiego. Okazuje się, że to jest działanie niewłaściwe. Więcej tego nie będę robić. Na tym moja rola się kończy”. Chęć zamknięcia ust niewygodnemu człowiekowi z autorytetem, którego słuchali młodzi ludzie? No to udało się wam historyczni analfabeci.

Profesor stał się ostatnio częstym gościem konkurencyjnego tygodnika „wSieci”. Czyżby kolejny powód? Walka z konkurencją? A może nakład spada, skoro trzeba zamieszczać sensacyjne artykuły na podstawie niesprawdzonych, ubeckich  śmieci? Ktoś się oburzy, że to hipokryzja, że tak samo broniono „Bolka”, „Stokrotki” i kilku innych kapusiów. Tylko, że na Boga sam Lisicki nie jest pewien a mimo to pozwala oczerniać wielkiego człowieka. Przypominam słowa naczelnego „Do Rzeczy”: Jeśli poczynione przez nich ustalenia są prawdziwe, to nie sposób uniknąć wniosku że prof. Kieżun uwikłał się w ten rodzaj działalności, który musi zostać potępiony”. JEŚLI. Nie ma pewności. Czy tak zachowuje się dziennikarz? O historyku nie mówiąc? Przecież to najgorsze standardy rodem właśnie z PRLu. Obrzucić łajnem człowieka jest bardzo łatwo, ale zrehabilitować go – o to już zajmuje czas…

„Mam dokumenty, mogę pokazać. Wierzycie, to dobrze, nie to mniejsza z tym. Tylko tyle, że z tymi panami (autorami artykułu – red.) nie będę więcej rozmawiał”  i „Jeśli zostanę otoczony tym, to pewnie skończę życie. W tej chwili mam po prostu dosyć”. – to też słowa profesora w odpowiedzi na szkalujący go tekst. No i niestety się sprawdziło. Pan Profesor przeszedł poważną zapaść, w wyniku której odnowiły się choroby z przeszłości.

O to chodziło? Jeśli tak to możecie zameldować wykonanie zadania. Wygraliście.