Obrońcy „niezależności sądów” twierdzą, że trójpodział władz polega na tym, że władza sądownicza nie jest przez nikogo kontrolowana. Logicznym byłoby wymagać więc takich samych zasad wobec dwóch pozostałych władz. Tyle, że to absurd.

Gdyby założyć, że trójpodział władz polega na tym, że każda władza wybiera się spośród siebie (tak jest w przypadku sędziów) i nie może podlegać żadnej kontroli czy to ze strony innej władzy, czy to ze strony obywateli, sens straciłby nie tylko Trybunał Konstytucyjny (bo to mieszanie się władzy sądowniczej w sprawy władzy ustawodawczej, a może także wykonawczej), ale i wybory powszechne (bo przecież nie ma wyborów powszechnych sędziów).

W rezultacie o konstytucyjności ustaw decydowaliby posłowie i senatorowie, wybrani przez posłów i senatorów, ewentualnie przy zatwierdzeniu przez Prezydenta RP (jak to jest w przypadku sędziów, choć niektórzy sędziowie twierdzą, że Prezydent RP ma po prostu podpisywać nominacje i nie marudzić, a nie ma prawa ich odrzucać).

A tak przy okazji, na koniec chciałbym wszelkim wielbicielom Monteskiusza zacytować fragment jego dzieła – tego samego, które traktuje o trójpodziale: „Władza wykonawcza winna spoczywać w ręku monarchy; gdyż ta część rządu, która prawie zawsze wymaga doraźnego działania, lepiej działa rękach jednego niż wielu”. Jego zdaniem w przeciwnym wypadku nie byłoby wolności.