Szef Rady Europejskiej Donald Tusk zabrał głos w sprawie toczącego Europę kryzysu imigracyjnego. Po raz kolejny był zaskakująco szczery w ocenie sytuacji zagrożenia granic Unii.

„Parezja” pisała już o wynurzeniach Tuska, który przyznał wreszcie to, co dla wielu od dawna było oczywiste – UE nie jest zdolna do efektywnej ochrony swoich granic. Tym razem w ramach podsumowania unijnego szczytu na temat kryzysu uchodźczego Tusk poszedł jeszcze o krok dalej.

Zdaniem szefa RE ochrona granic jest dziś dla Unii priorytetem. Z kolei podział uchodźców nie jest tym, na czym należałoby się skupiać. To zupełnie nowa narracja, ale jednocześnie sprzeczna z tym, co możemy obserwować w działaniach unijnych włodarzy, którzy przekrzykują się w posługiwaniu się liczbami tzw. „uchodźców” i nawołują kraje członkowskie do tzw. „solidarności”.

„Jeśli ograniczymy wyraźnie napływ migrantów, to o wiele łatwiej będzie rozmawiać, jak się dzielić ciężarami i pomóc sobie nawzajem” – stwierdził Tusk. Czyli jednak problem istnieje, imigrantów trzeba będzie rozdzielić, a apele o wzajemnej pomocy nie ustają. Wszystko to jest jedynie przypudrowane dla zmylenia przeciwnika.

Jak donoszą unijne źródła podczas czwartkowego szczytu Unii Europejskiej Niemcy i Szwecja domagały się, by w dokumencie końcowym ze spotkania znalazł się zapis o propozycji ustanowienia stałego mechanizmu dotyczącego uchodźców, który byłby uruchamiany w sytuacjach dużego ich napływu. Takiemu systemowi sprzeciwia się część państw UE, m.in. Polska. Podczas dyskusji nad pomysłem miało dojść nawet do spięcia na linii kanclerz Niemiec Angela Merkel – premier Słowacji Robert Fico. Ostatecznie zapis ten nie został przyjęty w formie, jaką postulowała niemiecka kanclerz.

Donald Tusk, mimo jasnego stanowiska zarówno Polski, jak i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, próbował lobbować za pomysłem Merkel i kolejny raz działał na szkodę naszego kraju sprzymierzając się z nieodpowiedzialnymi włodarzami UE, którzy chcą zalać Stary Kontynent falą imigrantów.

„Jeżeli Polska wyrzekłaby się języka solidarności, to prędzej czy później może się to odbić także na naszych interesach. My z solidarności w Europie zrobiliśmy nie tylko swoją markę, ale to było także skuteczne narzędzie, które Polsce pomagało” – ocenił szef RE i chyba pomylił solidarność z serwilizmem, który to rzeczywiście jest od dłuższego czasu naszą marką, a którego, miejmy nadzieję, są to ostatnie podrygi.