Powstanie Warszawskie zamiast łączyć – prowokuje. Że sprowokowani plują spadkobiercy Bieruta, Gomułki i Jaruzelskiego – to naturalne. Ale prowokuje też większość wpływowych mediów w Polsce, które jak jeden mąż podważają sens walki, a tym samym ofiarę życia powstańców i ludności cywilnej.
Jak dotąd mainstream nie miał czasu na hejt wobec sierpniowego zrywu. Entuzjazmował się rocznicą innego powstania: powstania sowieckiego symbolu zniewolenia – Pałacu Kultury i Nauki. Ale np. niszowy miesięcznik „Uważam Rze Historia” uczcił Powstanie`44 okładką z „małym powstańcem” jako szkieletem i podpisem „Harakiri 44”. Najciekawsze i tak dopiero przed nami.
Taki atak na Powstanie Warszawskie odbywa się co roku (to już niemal taka nowa, świecka, hejterska tradycja). Szczególnie intensywny – właściwie nie wiedzieć czemu – był trzy lata temu. Radio TOK FM poprosiło wówczas o komentarz żyjącego jeszcze „profesora” Władysława Bartoszewskiego. Ten oczywiście z wyżyn PO-wskiego autorytetu odciął się od „samobójczej walki”. Bo patriota „nie musi od razu chwytać za broń”. Takie słowa powstańca, a zarazem doradcy premiera w rocznicę Godziny „W”, której istotą była właśnie walka zbrojna, musiały budzić co najmniej konsternację. Bartoszewski odniósł się w ten sposób do słów Tomasza Terlikowskiego, że chciałby, aby jego dzieci, gdy zajdzie taka potrzeba, potrafiły stanąć do walki, a być może oddać życie, gdy wezwie ich do tego Bóg lub Ojczyzna. Szczęście Bartoszewskiego, że jego syn nie musiał walczyć. Ojciec by odradził…
Przypomnijmy „kultowe” już powiedzenie „profesora”, że w czasie okupacji bardziej od Polaków bał się Niemców. Nie ma jak budowanie „pojednania” polsko-niemieckiego na solidnych, kłamliwych podstawach.
Davies autorytet
W ślad za rządzącymi poszli młodzi lewacy (w końcu przykład idzie z góry), zakładając na Facebooku grupę pod wszystko mówiącą nazwą: „Wstydzę się Powstania Warszawskiego”. Można było m.in. przeczytać: „Okres tzw. niemieckiej okupacji był tak naprawdę złotym wiekiem dziejów Polski. Wszystko to musiała zepsuć tradycyjna polska nienawiść, pieniactwo i awanturnictwo. Pacyfikacja Warszawy była sprawiedliwą karą dla polskich buntowników-warchołów terroryzujących niemiecką ludność”. Czegoś bardziej głupiego nie można już chyba wymyślić.
Obojętny na „nowy klimat” wokół Powstania nie mógł pozostać brytyjski historyk prof. Norman Davies, który zaapelował, żeby w ogóle przestać obchodzić rocznicę Powstania. Powód? Bo jest w nich za dużo triumfalizmu, samozadowolenia i samobiczowania. To, że cechy te wzajemnie się znoszą jest nieistotne. W końcu Davies to autorytet.
Czarna karta Cichego
Pisząc o hejcie na Powstanie Warszawskie trudno nie sięgnąć do źródeł. „Jednym z celów powstańców było mordowanie Żydów” – ta teza do dziś jest sztandarowym przykładem kłamstwa III RP o warszawskim zrywie 1944 r. Kłamstwo wyszło spod pióra historyka „Gazety Wyborczej” Michała Cichego na 50. rocznicę Godziny „W”. Zadaniem Cichego było udowodnienie, że żołnierze Armii Krajowej (czytaj: Polacy) byli antysemitami. Ta akcja robienia z nas narodu morderców trwa do dziś.
W artykule „Polacy – Żydzi: Czarne karty powstania” (29–30.01.1994) świeżo upieczony historyk Michał Cichy, zgodnie z zapowiedzią swojego protektora Adama Michnika, ujawniał „pełną prawdę” o Powstaniu Warszawskim.
Dla tego „obiektywnego” historyka człowiek w mundurze musiał być AK-owcem, a nie np. zwykłym szabrownikiem lub członkiem AL. Ale w publikacji nie chodziło przecież o fakty, tylko o stworzenie odpowiedniego klimatu. Kapitan „Hal” (Wacław Stykowski), zdaniem Cichego, był odpowiedzialny, a przynajmniej współodpowiedzialny, za mord na kilkunastu Żydach. Jednym z dowodów mordu miała być, podważana przez poważnych historyków, relacja dowódcy innego oddziału AK: „Głowę daję sobie uciąć, że to te dranie z przybocznej bojówy »Hala«”. Większość cytowanych przez Cichego relacji nie pochodziła od bezpośrednich świadków zdarzenia, część od niewiarygodnych historyków (Bernard Mark) albo ze wspomnień Żydów, które były po wojnie „uzupełniane”.
Artykuł, napisany w imię „prawdziwego porozumienia”, wywołał wielkie oburzenie. „Wyborcza” swoim zwyczajem dopuściła do dyskusji tych historyków, którzy albo zgadzali się z linią gazety, albo byli specjalistami w innych dziedzinach. Żaden z nich nie sięgnął do dokumentów i nie zweryfikował rewelacji Cichego. Jedynym rzeczowym głosem w dyskusji była replika prof. Tomasza Strzembosza, który sprzeciwił się pisaniu historii na podstawie pomówień i nieudowodnionych tez, gdyż prowokuje to zarówno antysemityzm, jak i antypolonizm.
Faszystowscy skrytobójcy
Na innych łamach ukazała się odpowiedź prof. Jacka Trznadla, który artykuł Cichego uznał za jedno z wielu fałszerstw „GW”. W książce Leszka Żebrowskiego „Paszkwil Wyborczej” (niedawno wznowiona i uzupełniona o wiele nowych dowodów na kłamstwo „Czarnych kart”) historyk udowodnił, że Michał Cichy dokonał wielu manipulacji, m.in. wyjmował zdania z kontekstu, jedne słowa opuszczał, a inne dopisywał (to samo redakcja zrobiła potem z niektórymi listami w tej sprawie). Cel był jasny: wszystko musiało pasować do z góry założonej i jedynie słusznej tezy. I oczywiście miało służyć „prawdziwemu porozumieniu” i „pełnej prawdzie”. Jakże przypomina to tworzenie dokumentów przez UB, które chciało „udowodnić”, że AK-owcy współpracowali z hitlerowcami.
„Komenda Główna AK i cały obóz reakcyjny robiły, co mogły, aby paraliżować walkę narodu polskiego, walkę polskich mas ludowych przeciwko najazdowi hitlerowskiemu, aby działać na szkodę Związku Radzieckiego”. Jednak „nie można było powiedzieć żołnierzom i oficerom AK, których werbowano do szeregów pod hasłem walki z Niemcami, że mają bić się po stronie Niemców – bo wtedy żołnierze i oficerowie po prostu splunęliby i opuściliby szeregi AK. Wśród sanatorów, a tym bardziej ich konkurentów z NSZ, bardzo blisko związanych z hitlerowskim Gestapo, było dużo kandydatów na polskich quislingów, na marionetki hitlerowskie. Ale ci kandydaci nie mieli oparcia w narodzie. O wiele większe znaczenie dla hitlerowców miało powiązanie z takim grupami sanacyjnymi, które tkwiły głęboko w ruchu podziemnym i nie deklarowały się jawnie po stronie Hitlera. […] Terror okupanta, bojówki NSZ-etu i AK, faszystowscy skrytobójcy, potrafili usunąć z szeregów walczących wielu dzielnych i ofiarnych bojowników sprawy Polski Ludowej. […] Reakcja polska liczyła wtedy na rozpętanie wojny domowej w Polsce, liczyła, że uda jej się porwać za sobą przynajmniej część narodu i przy poparciu imperializmu anglosaskiego złamać frontalnym atakiem władzę ludową w Polsce […]”.
To już nie słowa byłego ideologa „Gazety Wyborczej” Michała Cichego. To cytaty z jednego ze stalinistów, dyrektora PZPR-owskiego wydawnictwa Książka i Wiedza Romana Werfela, w wydanej w 1951 r. broszurze zatytułowanej „Trzy klęski reakcji polskiej. Na marginesie procesu grupy szpiegowsko-dywersyjnej Tatara, Kirchmajera i innych”. A brzmi jakże podobnie do Cichego. Bo komunistyczna propaganda opluwania Powstania Warszawskiego trwa w najlepsze.
O buczeniu
I na koniec o buczeniu. Buczeniu wracającym na warszawskie Powązki Wojskowe w każdą rocznicę Godziny „W”. I to o tym, a nie o bohaterskim zrywie, trąbią przez kolejne dni media. Doradca prezydenta Komorowskiego – Jan Lityński stwierdził, że owo buczenie to „próba monopolizowania tradycji i patriotyzmu przez jeden nurt polityczny związany z PiS-em i z ojcem Rydzykiem”. Adam Leszczyński z „GW” rozwinął ten wątek: „Prawica zamienia w idola narodową katastrofę, która jej w żaden sposób nie dotyczy i z którą nic nie ma wspólnego”. To ja przepraszam, a co z Powstaniem ma wspólnego postkomunistyczna lewica albo lewica laicka spod sztandarów byłej Unii Demokratycznej? Czy nie jeszcze mniej niż potomkowie żołnierzy Armii Krajowej?
A partyjny (przepraszam redakcyjny) kolega Leszczyńskiego Jarosław Kurski zawyrokował: „Warszawiacy, którzy co roku przybywają tu licznie, mają już tego dość. (…) Wielu powstańców, wiedząc, że spotkają tu fanatyków z Krakowskiego Przedmieścia, 1 sierpnia na Powązki w ogóle nie przychodzi”. I tak z kilku buczących osób robi się „wielu powstańców”, a nawet „warszawiaków”. Byłem, słyszałem, nie buczałem. Nie widziałem też, żeby buczał jakikolwiek polityk PiS. A ojca Rydzyka w ogóle nie było, chyba że przebrał się za staruszkę. Była za to – co roku jest jej więcej – patriotyczna młodzież. I to młodzi Polacy – wychowani na tradycji Powstania Warszawskiego i micie Żołnierzy Wyklętych wygrają współczesną walkę o narodową pamięć, a nie „Gazeta Wyborcza”.