Brytyjski historyk i polityk, od lipca 2019 lider Partii Konserwatywnej. W latach 2008–2016 burmistrz Londynu. W latach 2016–2018 minister spraw zagranicznych w pierwszym i drugim gabinecie Theresy May. Od dziś premier Zjednoczonego Królestwa.

„Napełnimy energią cały kraj! 31. października będzie brexit. Pokażemy, że da się to zrobić. Będziemy w siebie mocno wierzyć. Jesteśmy jak olbrzym, który budzi się z drzemki, który pokaże na co go stać. Zrobimy to, na co ten wspaniały kraj zasługuje” – powiedział Johnson. W wyborach na szefa partii konserwatywnej uzyskał on poparcie 66% głosów oddanych przez członków ugrupowania.

Dobry wybór konserwatystów?

„Jest energiczny, dobrze sobie radzi i znajdzie rozwiązanie w sprawie brexitu” – mówi ojciec nowego premiera, Stanley Johnson.
Jednak nie jest to jedyny problem, z jakim przyjdzie mu się zmierzyć, ponieważ obiecał on obniżkę podatków, poprawę jakości życia i wyjście z Unii Europejskiej nawet bez umowy. Jego największym kłopotem są jednak spiski w podzielonej partii, które mogą pozbawić go wymarzonego urzędu. I to w zaledwie kilkanaście tygodni.

Są tacy, którzy niepokoją się o losy Zjednoczonego Królestwa po objęciu stanowiska premiera przez Johnsona. Ale są i tacy, którzy przepełnieni są entuzjazmem.
„Przed nami wielkie sukcesy, jestem optymistą” – komentuje Graham Brady z Partii Konserwatywnej.
„Jestem zachwycony, członkowie naszej partii jasno się wypowiedzieli. Boris ma bardzo dobry mandat. – dodaje Mark Francois z tej samej partii.
„Boris jest koszmarnym wyborem, bo chce brexitu bez umowy, a na to nie ma zgody Brytyjczyków” – mówi z drugiej strony Tim Daxter, jeden z protestujących przeciwników brexitu.

Co z tym Johnsonem?

Podsumowując – w kampanii przed referendum w sprawie opuszczenia Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię, był jednym z głównych zwolenników brexitu. Po przegranej z Theresą May w poprzednich wyborach na premiera Zjednoczonego Królestwa został jej ministrem spraw zagranicznych. Jednak 9 lipca 2018 podał się do dymisji.
W czerwcu 2019 r. został pozwany za kłamstwa powtarzane przez niego w kampanii dot. referendum o brexicie i w kampanii wyborczej w 2017 roku. Chodziło m.in. o oficjalny autobus kampanii „Vote Leave”, na którym znajdował się słynny napis: „Wysyłamy UE £350 tygodniowo. Sfinansujmy zamiast tego NHS. Vote Leave. Odzyskajmy kontrolę” (ang. „We send the EU £350 million a week. Let’s fund NHS instead.Vote Leave. Let’s take back control”). Jak się okazało po referendum, aż 47 proc. Brytyjczyków uwierzyło, że kwota podana przez Vote Leave była prawdziwa, a tylko 39 proc. zdawało sobie sprawę z tego, że jest ona fałszywa. I właśnie za to, jak twierdzi Marcus Ball, kłamstwo przedreferendalne, Boris Johnson miał ponieść odpowiedzialność. Zwłaszcza, że w okresie poprzedzającym referendum był on nie tylko posłem, ale także wpływowym burmistrzem Londynu.