Donald Tusk/ Fot. Wikipedia/Creative Commons/autor: Rockfang
Donald Tusk/ Fot. Wikipedia/Creative Commons/autor: Rockfang

Wraz z 2014 rokiem, do historii przeszła narodowa waluta Litwy – lit zastąpiony został przez euro. Nasi sąsiedzi są dziewiętnastym już krajem, który wyrzekł się własnej jednostki monetarnej i przystąpił do strefy walutowej stworzonej na potrzeby Unii Europejskiej.

Jak podają największe portale informacyjne – większość Litwinów popiera ten krok. Jest to jednak tylko sucha wzmianka o podłożu propagandowym, bowiem mało które medium uściśla, że owa „większość”, to według najnowszego sondażu, jedynie 53%. Podchodząc do wyników wszelkich ankiet ze sporą rezerwą, warto wspomnieć, że w lutym zeszłego roku, według TNS LT, liczba ta nie przekraczała 40%.

To, że obywatele Litwy boją się o swoją przyszłość po zmianie waluty, nie może nikogo dziwić. Powodów do niepokoju jest wiele. Chociażby wzrost cen, który bynajmniej nie jest tylko możliwą ewentualnością, ale czymś zupełnie realnym – na Litwie już od pół roku (czyli od momentu podjęcia decyzji o przyjęciu euro), ceny stopniowo rosną i wcale nie trzeba było czekać na to do wprowadzenia w obieg nowych pieniędzy.

Kolejną kwestią jest znalezienie się na tym samym tonącym okręcie wraz z innymi użytkownikami unijnej waluty. Mieszkańcy Litwy boją się, i słusznie, współodpowiedzialności związanej z pomocą dla strefy euro i łożeniem dużych kwot na fundusz ratunkowy.

Mimo wyraźnych oznak braku stabilności wspólnego europejskiego pieniądza, politycy i tak wiedzą swoje. Prezydent Litwy Dalia Grybauskaite powiedziała w swoim noworocznym przemówieniu, że przyjęcie euro „jest okazją do wzrastania i rozwijania się jak nowoczesne państwo europejskie, wyznaczania sobie nowych celów i patrzenia z otuchą w przyszłość”. Litewski premier Algirdas Butkevicius dodał, że euro „będzie gwarantem bezpieczeństwa zarówno ekonomicznego jak i politycznego”. Znajomo brzmiące frazesy pisane jako wytyczne przez unijnych PR-owców.

Niestety, Polska również należy do UE i na mocy traktatu ateńskiego zobowiązani jesteśmy do przyjęcia euro (jak podaje traktat: z chwilą spełnienia wymagań). I zamiast rozważnie obserwować sytuację związaną z kryzysem finansowym w Europie i wyciągać odpowiednie wnioski, nasi obecni (i na nieszczęście również byli) włodarze sieją unijną propagandę, nie bacząc na konsekwencje.

Do tej grupy należy również były premier Polski, a obecnie przewodniczący Rady Europejskiej, Donald Tusk. Za pośrednictwem Twittera pogratulował on Litwie decyzji, używając oczywiście charakterystycznych zwrotów unijnej nowomowy.

Przypominając sobie pierwszy na nowym stanowisku wywiad Tuska, w którym przekonywał o zaletach ewentualnej obecności naszego kraju w eurolandzie, należy zapytać, czy były prezes rady ministrów zbyt mało jeszcze zaszkodził Polsce swoją działalnością w kraju, i czy naprawdę wciąż musi szkodzić nawet zza granicy?