Wraz z 2014 rokiem, do historii przeszła narodowa waluta Litwy – lit zastąpiony został przez euro. Nasi sąsiedzi są dziewiętnastym już krajem, który wyrzekł się własnej jednostki monetarnej i przystąpił do strefy walutowej stworzonej na potrzeby Unii Europejskiej.
Jak podają największe portale informacyjne – większość Litwinów popiera ten krok. Jest to jednak tylko sucha wzmianka o podłożu propagandowym, bowiem mało które medium uściśla, że owa „większość”, to według najnowszego sondażu, jedynie 53%. Podchodząc do wyników wszelkich ankiet ze sporą rezerwą, warto wspomnieć, że w lutym zeszłego roku, według TNS LT, liczba ta nie przekraczała 40%.
To, że obywatele Litwy boją się o swoją przyszłość po zmianie waluty, nie może nikogo dziwić. Powodów do niepokoju jest wiele. Chociażby wzrost cen, który bynajmniej nie jest tylko możliwą ewentualnością, ale czymś zupełnie realnym – na Litwie już od pół roku (czyli od momentu podjęcia decyzji o przyjęciu euro), ceny stopniowo rosną i wcale nie trzeba było czekać na to do wprowadzenia w obieg nowych pieniędzy.
Kolejną kwestią jest znalezienie się na tym samym tonącym okręcie wraz z innymi użytkownikami unijnej waluty. Mieszkańcy Litwy boją się, i słusznie, współodpowiedzialności związanej z pomocą dla strefy euro i łożeniem dużych kwot na fundusz ratunkowy.
Mimo wyraźnych oznak braku stabilności wspólnego europejskiego pieniądza, politycy i tak wiedzą swoje. Prezydent Litwy Dalia Grybauskaite powiedziała w swoim noworocznym przemówieniu, że przyjęcie euro „jest okazją do wzrastania i rozwijania się jak nowoczesne państwo europejskie, wyznaczania sobie nowych celów i patrzenia z otuchą w przyszłość”. Litewski premier Algirdas Butkevicius dodał, że euro „będzie gwarantem bezpieczeństwa zarówno ekonomicznego jak i politycznego”. Znajomo brzmiące frazesy pisane jako wytyczne przez unijnych PR-owców.
Niestety, Polska również należy do UE i na mocy traktatu ateńskiego zobowiązani jesteśmy do przyjęcia euro (jak podaje traktat: z chwilą spełnienia wymagań). I zamiast rozważnie obserwować sytuację związaną z kryzysem finansowym w Europie i wyciągać odpowiednie wnioski, nasi obecni (i na nieszczęście również byli) włodarze sieją unijną propagandę, nie bacząc na konsekwencje.
Do tej grupy należy również były premier Polski, a obecnie przewodniczący Rady Europejskiej, Donald Tusk. Za pośrednictwem Twittera pogratulował on Litwie decyzji, używając oczywiście charakterystycznych zwrotów unijnej nowomowy.
Przypominając sobie pierwszy na nowym stanowisku wywiad Tuska, w którym przekonywał o zaletach ewentualnej obecności naszego kraju w eurolandzie, należy zapytać, czy były prezes rady ministrów zbyt mało jeszcze zaszkodził Polsce swoją działalnością w kraju, i czy naprawdę wciąż musi szkodzić nawet zza granicy?
Bardzo sympatyczny reportaż, oby złoty pozostał złotym jak najdłużej, każdy kto trzeźwo myśli wie że Unia Europejska za 10 do 20 lat będzie już maluteńki kroczek od upadku,